-Czort mie podkusił z tym Jakubkiem! Choliera jasna! – trząsł się w komnacie swej, nad jak zwykle pustym biurkiem Iwan Ptasznik. 

Wicestarościc zaraz w poniedziałek do scholae bladem świtem pognał. Bieżał tam krokiem żwawem – jednak nie po to, jak miewali złośliwcy, by ponownie do ławy zasiąść i do nauki wreszcie się przyłożyć( by niedzielne poranki w , lecz by wyniki do rady ziemskiej własnym okiem zobaczyć. Wychodząc, natknął się jeszcze na śmiejącego się pod nosem Młodego, a Okrutnego Oberka. Nie wiedział naonczas, że ten co ręką twardą Palladium Artis trzymał, na stolec starościca (zwolniony przez Kłonicę, któren to  w szranki o komestwo z  Rębajłą stawał) łypał.

-Tfu, na psa urok! Niechybnie zły to znak! – szepnął do siebie Iwan, którego radość ze zliczonych krzyżyków  niczym październikowe ciepło nad Dzyńdzyniem nagle odeszło. – Co bedzie, to bedzie. Z głodu przeciem nie zemrę – pocieszał się w duchu, bowiem gdy na porozwieszane liczby okiem łypnął 3 nazwiska( w tym swoje) już w nowej radzie widział. Krzepiła go – smutna dla wielu wieść niedzielna – że w całym Lechistanie  zielone sztandary trzecią część votów wzięły.

Wrócił do się, drzwi od wewnątrz zawarł, głowę nachylił i w chwil kilka był już w Morfeusza objęciach. Ledwo źrenice zamknął, już w snach widział się jak z dożynkowych pieców pierwszy chleb łamał i inszych częstował, a piękne białogłowy z uśmiechem czaszę miodu i innych z mocą napojów do rąk mu poddawały. Te senne wizje, pośród skrzących się zielonością pól i lasów, jakowaś twarz brodata zza okularów przerwała, uśmiechając się do niego i w towarzystwie Kłonicy o czemś rozprawiająca. Nie rozumiał ostatniego obrazu – oto koń jakiś wielki, którego na żadnym plonów święcie nigdy nie widział, łbem wielkim przed starodawnym grodem jakowymś stanął. Wrota twierdzy rozchyliły się szeroko, a ze środka  pląsające tłumy z radością dar ten do się ciągnęły.

Cóż to znaczyć miało? – pytał, rozćmuchując się Iwan. Zerwał się i pomniał, że w zamysłach triumwiratu wspomnianego, gdzie inni byli także czynni,  chytry plan został zrodzon, by niby cichą, choć znaną powszechnie, koalicyję zawrzeć.

Dziwili się temu dzyńdzynianie, dlaczego ze stronnictwa Kłonicy Kubek Jakubek nie startował,  z Iwanem się wiążąc. Co prawda wiedzieli, że spiritus movens karczmy „Pluskwy i pchły” w siole od grodu trochę oddalonego osiadł i sposobniej mu było w radzie ziemskiej siadywać.

Za stołem z kolei w tygodniach ostatnich Ptasznik siadywał, gdy z Lubliniensis grosze talarów do grodu i ziemian spływało. – To dzięki nam, my, z nami, znam ja Was, i Wy mię znacie – do grodzian ostatniemi czasy się zwracał,  wszelkie białogłowy spotkawszy po rękach całując, z prośbą o voty po domach chodząc.

Do drzwi komnaty rozległo się energiczne stukanie.

– Czego? – krzyknął rozbudzony

– Wpuście, panie, dwóch naszych do rady ziemskiej weszło!

Uśmiechnął się szeroko Iwan, drzwi roztwierając:

– Poćciwi ludziska, ja i kto?

– Panie przebacz, a niosącemu tę wieść hiobową głowy ani rąc nie odrębuj – zgiął się w pół posłaniec, czapkę mnąc nerwowo

Cóż powiadasz. Jak to…!? – urwał

– Georgius i Jakubek weszli, Ciebie ni ma – rzekłszy to, wziął nogi zapas i na korytarz ciemny wybiegł. (Nie miał śmiałości powiedzieć mu jeszcze straszniejszej nowiny: oto dwa krzesła końskoubojne bractwo przechwyciło. Jeden, któren w głowie był mocen i u sekciarzy ze Współdrogi pisywał, zwał się Smolny. Zbigniew Smolny)

Nie!!! To nie do wiary

Nie to być nie może

Tyle lat praktyki 

I oto mi płacą…

-jęknął rzewliwie.

– Co się stało, że się…. – zawodził przy okiennicy.

Słyszał go Śmok, któren traf chciał z pola wracał i na rynek podążał, by jajec na dziady zakupić. Cofnął się przeto, bo większych jaj od wieści posłyszanej nie widział. Do chałupy, która z kraja powrócił, łezkę lekarstwa (tak żenie mawiał) do śklanicy sobie nalał, w papierzyskach pogrzebał i taki oto passus z własnej opus vitae przeczytał:

Na cośmy wraże landszafciki na słupach i ścianach zaklejali i zrywali? Plotki ponure a nieprzystojne rozsiewali? Wici po gumnach i karczmach słali? Na nic! Wszystko na nic! – biadolił.

Historia vitae magistra est.

*

Mimo victorii, w komestwie daleko od wznoszenia toastów było. (Z tym ostatnim w ogóle krucho bywało, a sam Rębało, drzewiej Szawłowi Żydowskiemu, a w obecnych terminach Oberkowi miodu na turniejach wystawiać nie pozwalał.) Choć dziewięciu do wiecu radzieckiego wprowadzić się udało, o voty na Kłonicę Chycbor swoich popleczników prosił.

-Jak postąpią te, co przy Styczniównej krzyżyk postawili? Niemało ich było – dumał nie tylko Jadam i Fiołek, ale i huczało całe Krzaczorum Ludzi Swawolnych, którzy pod Światowidem myśli wymieniali.