Milczę. Milczę kotwicą, zaryła w kosmiczny piasek. Zagryź mnie butelką wstrząśnij parszywym życiem. Przeciągnij oczy belką. Gwoździe dosięgną najmroczniejszych grzechów. Będziesz opadać ich rdzą. Kapitańskie tango zapije się rumem. W kajutach oddechy wyginanych ciał. Wytrzeszcz oczu ocieranie dłoni. Wystrzelili na pokład! Drzazgi na plecach! Poniżej kwantowe operacje wybijają rytm DNA. Spienione fale drżą wątłym ciałem. Wyginacze zdarzeń hakują czas. Zapamiętasz każdą pauzę i przecinek wkurwione krwią złości medialnych przecieków. Obarczam Cię pamięcią pyle marny. Life is life sunie po najwyższym maszcie – poczujesz je aż pod swoim gardłem! Miąższ i soki Ci puszczą po takim uścisku. A kiedy kadłub rozgrzeje dno poczujesz mnie w sobie, aż zatrzeszczą oczy. Zapisuje Ci gwiazdozbiór pranie szczeniaka i wycie do księżyca. Położę się między deskami a Ty wciśniesz palec w moje żebro. Port USB zczyta wszystkie Twoje dane – oświecimy się razem. Eksplozja! Ekstaza! Hermes uśmiechnięty. Szczelnie zamykam podróż ostatnie soki. Horyzontu jazgot. Dostrzeż dyscyplinę metafizycznego sportu. Wiem, mapa bredzi. Jutro docenią kurs. Przed nocą pocałuję samotność wwierci się po sam szczyt. Trzeba przecież żyć. Całuję żagle zwracają mi pamięć tamtych posunięć. Bujaj się! Tylko dla dorosłych. Odchodzę własnym pikantnym kursem.