Świtało. Mieszkańcy Lechickiej Krainy z tęsknotą jakowąś wypatrywali  ociągającej się wiosny, która niby płocha oblubienica przed ukochanym to znikała, to nagle przed jego obliczem na chwilę mignęła. Silny wiatr mocno zakołatał okiennicami w chałupie Śmoka, z głębokiego snu go budząc. A sen to był twardy, nieprzespany.

Dzyńdzynianie  znali ten wicher. O wietrze zmian, o którem dawno temu germańscy trubadurzy, Skorpionami zwani, śpiewali, gaworzył  Śmok długo z bywalcami wciąż przytulnych, a nawet łacno odmienionych „Dwóch Wież”.
Patrzał tedy na rozmówców swojech, z któremi czas łagodnie się był obchodził. Choć mocą kuflów obstawieni byli, wciąż wrzenie jakoweś w ich słowach wyczuwał, niecierpliwy w nich ciskał się duch.

Śmok jak zwykle był chyba jedynym w grodzie, któren nie ogarniał, co tak naprawdę od paru miesięcy nad rzeką Białą się działo. Pytał więc: – Cóż takiego?

Jedni posmutnieli na dźwięk pytania onego, ciche przeklęstwa pod brodą ciskając, inni okiem chmurnem, acz żywem spoglądali na niego.

– Rzeknij, Przemku – poprosili szynkarza. Gołowąs prośby ich w mig zgadywał. Chyżo do stołu zasiadł, świeży napitek na stół postawiwszy, w głowę się podrapał i opowieść rozpoczął.

O czemże mówił? O Kłonicy na komesowskim stolcu się widzącym (i Iwanie Ptaszniku, któren smakiem się był obszedł), Chycbora knowaniach, od których końskoubojne bractwo na pół się rozerwało, zwycięskim Rębajle i Młodym a okrutnym Oberku w Palladium Artis rządy srogą i twardą ręką sprawującym, tęsknym okiem w kierunku Rady Królewskiej pozierając (choć wokół gardłował, iż w Dzyńdzyniu osiędzie i  przyszłym  komesem zostanie – na co Zorzan pod nosem mruczał stareńkie powiedzonko znad samiuśkiej Białej: „Taki ch… jak słonia nos”). Natenczas Oberek Sławę do porządku przywoływał na radzie kmiecej, co w sumie wszystkiem się podobało, poza Sławą oczywiście.

Mowa była także o Obertasie, starym a poćciwym, któren chcąc nie chcąc z angielska zwaną Gentlemen’s Agreement , a niepisaną umowę z Rębajłą zawarł.

Podszedł tedy do stołu tych, co z Józwą już nie chadzali.  Nie było wśród nich Kurwina, choć skład „Broszy” jakowejś (tak dosłyszał)  poszerzył się jednak o skrybów wielu, pacykarzy, trubadurów, mularzy i trynkarzy. Siedzieli nad papierzyskami, debatując, pokpiwając jako mieli w zwyczaju, a pomysły kreślili, wielki rumor wokół siebie czyniąc.

Zoczył jeno poniższe słowa, które piórem gęsim Zorzan sympatycznym atramentem na pergaminie umieścił: „D.O.M. RASILus obiit  XIX, MMXVIII calendis decembris. Hic natus est Bronislaw  MMXIX. XII calendis januaris