Ciąg dalszy rozdziału VII, w którym dowiadujemy się, jaką zwierzynę przywiezie pan Michał Kossakowski z polowania.


-Poczekaj pani, zaraz rzucę ci linę – i podbiegł do swojego konia, u którego na siodle znajdowała się zwinięta niedługa lina. Następnie szybko zbliżył się do dołu i trzymając jeden koniec, rzucił linę do dołu. – Dasz radę pani, czy ma zejść na dół? – zapytał wyraźnie podenerwowany całą tą sytuacją.

-Rękę mam spuchniętą. Chyba jest złamana – odparła Azeja.

-To obwiąż się liną pani i trzymaj się zdrową ręką, a ja cię wyciągnę – zaproponował Michał. Wtedy dziewczyna zrobiła to co powiedział i mocno chwyciła prawą ręką za linę. – Trzymaj się mocno, pani – krzyknął i z całej siły zaczął ciągnąć dziewczynę na górę. Azeja tłumiąc ból chwyciła drugą, chorą ręką, za linę i trzymała się do czasu, aż w końcu została wyciągnięta z dołu i upadła na ziemię. W tym samym momencie Michał rzucił linę i klęknął przed Azeją. – Pamiętasz mnie pani? Dwa miesiące temu uratowałaś mnie na jeziorze. – Wtedy Azeja otworzyła oczy i spoglądając na Michała, uśmiechnęła się do niego.

-Pewnie, że pamiętam. – Tu przełknęła ślinę i zapytała – Masz panie coś do picia? – Wówczas Michał spojrzał na jej zeschnięte usta i odpowiedział.

-Mam tylko trochę miodu pitnego – i pospiesznie podszedł do konia, a następnie sięgnął do przymocowanego do siodła naczynia. Po chwili podał go Azaji, która usiadła na ziemi i  szybko wypiła cały miód.

-Dobry miodek – oznajmiła i na całego uśmiechnęła się do Michała.

-Długo byłaś pani w tym dole?

-Od wczorajszego południa – i próbowała powstać, ale ze zmęczenia zakręciło jej się w głowie. Widząc to Michał objął ją ramieniem i przytulił do siebie. Trwali tak przez chwilę, aż w końcu Azeja przemówiła. – Już mi lepiej – i po tych słowach stanął na nogach o własnych siłach. – Przyszłam tu wczoraj na grzyby, bo ostatnio jest ich dużo i wpadłam do tego nieszczęsnego dołu. – Po tych słowach Michał raz jeszcze spojrzał na dół i dostrzegł, że sarna którą postrzelił, przed chwilą zdechła. – Gdybym się nie zapatrzyła na jedną wiewiórkę, to pewnie bym nie wpadała. Wiem przecież dobrze, że pełno jest tu dołów wykopanych na niedźwiedzie, żeby nie mogły się z nich wydostać – zaczęła tłumaczyć się Azeja.

-Nie wiem czy i ja bym się z takiego dołu wydostał – przemówił Michał.

-Próbowałam wyjść i może bym wyszła, ale jedną ręką nie dałam rady. Uratowałeś mi panie życie i nie wiem, jak ci się będę mogła odwdzięczyć.

-Ty też mnie niedawno uratowałaś, pani. – Tu Michał zawahał się na chwilę i niepewnie przemówił. – Nie miałbym jednak nic przeciwko, gdybyś mnie pani jeszcze raz uratowała. – Po tych słowach Azeja ponownie uśmiechnęła się do Michała i z zadowoleniem oznajmiła.

-Może kiedyś nadarzy się jeszcze taka okazja. – Następnie spojrzała w dół i dodała. – Gdyby nie ta sarna to pewnie był w tym dole została już na wieki.

-Może ktoś by cię pani uratował!

-Całe popołudnie wczoraj wrzeszczałam i nikt mnie nie usłyszał. Pół nocy przepłakałam, bo myślałam, że już po mnie, a ja dopiero w październiku skończę siedemnaście lat – i łzy pojawiły się w jej oczach.

-Na szczęście Bóg nad tobą czuwał, pani – i zbliżywszy się do Azeji, delikatnie pogładził jej długie czarne włosy. – Podarujesz mi pani pukiel swoich włosów?

-Pewnie, że tak, tylko, że nie mam ich czym obciąć.

-Mam bagnet – oznajmił Michał i po chwili podał go Azeji. Ta zaś nie zastanawiała się długo, tylko pospiesznie odcięła cały koniec swoich włosów.

-Przyjmij je panie w dowód podziękowania – i podała je Michałowi. Następnie zbliżyła się nieco i gwałtownie pocałowała go w policzek. – Dziękuję ci panie za ratunek. Bądź zdrów – i odwróciwszy głowę, zaczerwieniwszy się nieco, powoli ruszyła przed siebie. Przez chwilę Michał stał oniemiały, zaskoczony całą tą sytuacją, ale szybko się ocknął i przemówił.

-Poczekaj pani. Chyba nie myślisz, że pozwolę ci wracać w tym stanie piechotą.

-Dam sobie radę – odparła i odwróciwszy głowę szła naprzód. Wówczas Michał pobiegł za nią i stanąwszy przed nią, szybko przemówił. – Od wczoraj pani nic nie jadłaś i nie piłaś.

-Nie raz już tak w moim życiu bywało.

-Masz też pani chorą rękę – nie ustępował Michał.

-Ale na szczęście nogi mam zdrowe.

-Nigdzie pani sam nie pójdziesz. Nie po to cię uratowałem pani, żebyś mi teraz skonała po drodze – rzekł stanowczo Michał i objąwszy ją, wziął ją na ręce.

-Co czynisz panie?

-To co uczciwy Polak i katolik powinien uczynić – i po tych słowach niósł ją, aż do miejsca w którym stał koń Michała. – Odwiozę cię pani do domu – rzekł stanowczo Michał i postawił ją na ziemi.

-Ale ja sama dojdę.

-Ale ja cię jednak odwiozę, pani. Nawet mój koń by mi nie wybaczył, gdybym cię pani nie odwiózł – zażartował Michał i jakby na potwierdzenie w tym samym momencie koń zarżał.

-No dobrze. Obu przecież nie przekonam – zażartowała Azeja.

-Jeździłaś pani kiedyś konno na grzbiecie?

-Bo to raz – odparła wesoło.

-Zatem wsiadaj pani, a ja ci pomogę – i po tych słowach Michał pomógł dziewczynie wsiąść na konia. Następnie sam znalazł się obok niej i przemówił krótko. – Obejmij mnie pani rękami i trzymaj się mnie, żebyś nie spadła – polecił Michał i po chwili poczuł, jak Azeja objęła go mocno rękami. Następnie powoli ruszyli w drogę powrotną.

 

ciąg dalszy za tydzień