Rozdział VII

            W przededniu święta Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny Michał przybył pod Wilno do majątku Rudominy, który należał do ówczesnego kasztelana wileńskiego Macieja Radziwiłła. Młody Kossakowski skorzystał z jego zaproszenia i przybył na łowy, które były regularnie organizowane przez Radziwiłła. Opodal okazałego dworu zgromadziła się już liczna służba pałacowa, która trzymała kilka psów myśliwskich. Oprócz Michała było też obecnych kilku miejscowych urzędników ziemskich, którzy również skorzystali z zaproszenia Radziwiłła. Ten zaś, gdy tylko pojawił się obok myśliwych, skłonił się nieco i przemówił.

-Witam waszmościów. Jutro wielkie święto, a zatem zadbajcie o to, aby na stołach nie zabrakło mięsiwa – zażartował na końcu Radziwiłł, a następnie zwrócił się do swego sługi. – Mości panie Orzeszko, daj znać, że zaczynamy. – Wówczas ten zadął mocno w róg i cała chmara ludzi wraz z psami ruszyła w stronę znajdującego się w niewielkiej odległości od dworu lasu. Michał siedząc na koniu już chciał ruszyć do przodu, gdy usłyszał głos kasztelana wileńskiego. – Mości panie kasztelanicu, a gdzież jest ksiądz sufragan wileński? – Słysząc to pytanie Michał zsiadł z konia i zbliżył się do Radziwiłła.

-Stryj czyni przygotowania do jutrzejszej uroczystości, ale kazał mi przekazać waszej książęcej mości, że na obiad zjedzie.

-To dobrze. – Tu przerwał na chwilę, po czym oznajmił. – Gdy byłem ostatnio w Warszawie, jego królewska mość wspomniał mi o twoim wyczynie kasztelanicu. Trzeba przyznać, że zachowałeś waszmość zimną krew.

-Miło to słyszeć z ust waszej książęcej mości.

-Tylko, zdaje mi się, że z tą konstytucją trochę się pospieszyliście. Wiem od kilku osób z Petersburga, że caryca Katarzyna krzywym okiem patrzy na te zmiany.

-Niech sobie patrzy – odparł z uśmiechem Michał.

-Caryca to bestia, jakiej dawno w Rosji nie było na tronie. Boję się, że jak tylko zakończy wojnę z Turcję, to zacznie wojnę z nami.

-Niech zaczyna. Teraz mamy już większą armię, a w razie wojny Prusy przyjdą nam z pomocą.

-Komu jak komu, ale królowi pruskiemu ja bym nie ufał – dodał Radziwiłł.

-Prusy to jedno, a Anglia i Holandia to drugie. Wystarczy, że ich flota wpłynie na Bałtyk, a caryca od razu zmięknie.

-Przy rozbiorze też liczyliśmy na pomoc z zachodu. A jak co do czego przyszło, to zostaliśmy sami.

-To co powinniśmy zrobić zdaniem waszej książęcej mości? – zapytał Michał, spoglądając na starszego już wiekiem kasztelana wileńskiego.

-Wiele razy powtarzałem to jego królewskiej mości, zatem powtórzę i tobie mości kasztelanicu. Przetrwajmy carycę Katarzynę. Z jej śmiercią wiele rzeczy się odmieni – oznajmił Radziwiłł.

-Mamy czekać na śmierć tej cholery? – zapytał zdenerwowany nieco Michał.

-Caryca jest już po sześćdziesiątce i ostatnio poważnie choruje. Myślę, że dłużej jak kilka lat już nie pożyje, a carewicz Paweł jest nam przychylny.

-Mamy czekać, aż carewicz obejmie rządy?

-Słyszałeś pewnie kasztelanicu o cudzie domu brandenburskiego?

-Pewnie, że słyszałem.

-Na własne oczy widziałem plan rozbioru Prus i pewnie by do tego doszło, gdyby nie zmarła caryca Elżbieta. A po jej śmierci wszystko się odmieniło. Nowy car Piotr przeszedł na stronę króla Fryderyka i dzięki temu Prusy się uratowały.

-Zatem wasza książęca mość radzi, żeby poczekać na kolejny cud? – stwierdził Michał.

-Zabrzmiało to jak kpina! – zdenerwował się nieco Radziwiłł.

-Nie chciałem obrazić waszej książęcej mości – tłumaczył się Michał.

-Lepiej będzie jeśli dołączysz kasztelanicu do pozostałych. Ruszaj zatem.

-A wasza książęca mość nie będzie polował?

-Lata już nie te i nie ma co kusić losu. Ruszaj waszmość – stwierdził raz jeszcze Radziwiłł, a wtedy Michał wsiadł na konia i ruszył w stronę lasu.

Po kilku minutach Kossakowski znalazł się w podwileńskiej puszczy, w której już dwa razy przyszło mu polować. Rozglądał się wprawdzie za zwierzyną, ale też nie przestawał myśleć o odbytej rozmowie z Radziwiłłem i jego zapatrywaniu politycznym. Gdy zastanawiał się nad tym, co mogłaby przynieść śmierć carycy Katarzyny II, dostrzegł w oddali pasącą się na polanie młodą sarnę.

-Dzięki ci święty Michale – rzekł sam do siebie i nie zastanawiając się długo, sięgnął do przymocowanego do siodła pistoletu. Następnie wycelował w zwierzaka i wypalił. Kula trafiła sarnę w grzbiet, która słysząc wystrzał, zaczęła biec przed siebie, ale w wyniku postrzału szybko traciła siły. Michał od razu ruszył za zwierzyną i powoli zbliżał się do uciekającej, ale krwawiącej coraz bardziej sarny. Gdy znalazł się już w odległości kilkunastu kroków od zwierzęcia, sarna tak jakby zapadła się pod ziemię. – Co jest u licha? – rzekł sam do siebie i gdy podjechał bliżej, zobaczył dół przykryty gałęziami, a także niewielki otwór. Pospiesznie zsiadł więc z konia i zbliżył się do miejsca, gdzie wpadła jego ofiara. – Gdzie jesteś moja sarenko – rzekł żartobliwie sam do siebie i zaczął odrzucać gałęzie, które przykrywały wykopany przez kłusowników dół. Chwilę później stanął jednak jak wryty, gdyż jego oczom ukazała się postać kobiety leżącej w głębokim dole, a obok niej leżała konająca sarna. Zaskoczony tym widokiem przełknął ślinę i przemówił. – Żyjesz pani? – Po tych słowach kobieta podniosła głowę do góry i przemówiła.

-Ratuj mnie panie. – Michał zorientował się, że uwięzioną w dole kobietą jest Azeja, która dwa miesiące wcześniej uratowała go ze stryjem na jeziorze.

 

ciąg dalszy za tydzień.