Z byłym zawodnikiem „biało-zielonych”, pracownikiem klubu z Warszawskiej rozmawia Jakub Hapka.

zdjęcia – Mirosław Piasko

Jak reagujesz na określenie „legenda Orląt”?

To bardzo miłe. Piłka i granie w Orlętach nauczyło mnie pokory. Na pewno o sobie tak nie powiem. Ale jak ludzie tak mówią, to jest bardzo miłe.

Jak wyglądała Twoja droga do klubu? Co było impulsem, że skierowałeś swoje kroki na Warszawską?

Od dziecka bardzo lubiłem piłkę nożną. Mieszkałem bardzo blisko stadionu. Na początku przychodziłem jako obserwator, a z biegiem czasu zapisałem się do klubu. I tak zaczęła się moja przygoda z piłką. Zacząłem od pierwszych grup młodzieżowych – to był trampkarz młodszy. Z tego, co dobrze pamiętam, pierwszym trenerem był wtedy Bogdan Fijałek. Byłem rok młodszy, ale zobaczył we mnie potencjał. Dostrzegł, że potrafię coś tam kopać i pozwolił mi przychodzić.

Zapisano mnie do Orląt, zgłoszono i tak się zaczęło. Przeszedłem każdy szczebel – od trampkarza młodszego aż do seniorów.

Masz jakieś wspomnienia z wejścia do szatni najstarszego zespołu?

Wchodziłem do tej starszej grupy z wielkim szacunkiem. Wspominam to bardzo miło. Byłem wtedy bardzo młodym zawodnikiem, zaufano mi. Pozwolono mi grać i wzięto do szerokiej kadry pierwszego zespołu. Jako młody do każdego mówiłem „dzień dobry”. Na tamte czasy, było to dla mnie coś dużego. Małe wyróżnienie.

Była wtedy fajna drużyna. Zresztą, kiedy byłem w młodszych i starszych grupach, zawsze miło przyjmowano nowego zawodnika czy wychowanka. Cała drużyna mnie zaakceptowała. Miło wspominam wszystkich, więc nie będę wymieniał poszczególnych kolegów.

Najmilsze wspomnienie, związane z Orlętami?

Na pewno było ich bardzo dużo. Nie chcę wspominać pojedynczych zdarzeń. Sama przyjemność grania w piłkę, bycia tutaj. Mimo, że w tych seniorskich czasach miałem sporo propozycji, na tamte czasy była fajna atmosfera, wyniki, drużyna…to skłoniło mnie do pozostania. Bardzo miło wspominam cały pobyt w Orlętach.

Wiadomo, jak jest w piłce nożnej. Raz jest gorzej, raz – lepiej. Ale jako całokształt bardzo miło wracam do tego pamięcią. Nie żałuję. nawet jeśli przygoda z piłką potoczyłaby się inaczej. Może poszedłbym gdzie indziej, dałby Bóg, żeby w piłkę pokopało się trochę wyżej – na pewno nie żałuję spędzonych tutaj lat.

Mimo, że przestałem już kopać, ale nadal tu pracuję. I tak całe życie będę przychodził na ten stadion. To jest praktycznie mój drugi dom

Jest okres końca kadencji trenera Majki. Był jakiś konflikt? Przyszedłeś do klubu i po chwilowej rezygnacji z gry, prosisz o ponowne dołączenie do drużyny

To nie było nic strasznego. Konflikt to za dużo powiedziane. Był pewne niedociągnięcia komunikacyjne  – nie powiem, że między trenerem Majką a mną. Pojawiły się pewne niedomówienia, jakaś otoczka ludzi z zewnątrz. Brak komunikacji między normalnymi osobami a między nami. Wyszło tak jak wyszło.

Trenera Majkę bardzo pozdrawiam, miło go wspominam

Czy te dwie bramki strzelone Motorowi, które finalnie dały zwycięstwo był Twoim najlepszym występem? Wracasz czasem do swoich meczów?

Było sporo fajnych spotkań. Wspominany mecz to był jednak klasyk, jeśli chodzi o tamte czasy. Motor wtedy walczył o awans do wyższej ligi. Finalnie awansował. Byłem zawodnikiem, który lubił grać przeciwko dużo lepszym zespołom. Podwójnie mnie to motywowało.

Tamte bramki i mecz wspominam jako jedne z najfajniejszych. Cała otoczka, rekordowa frekwencja. To było 18 lat temu, byłem młodym zawodnikiem. Tak, to zapisało się w głowie najbardziej – mojej i całej społeczności Radzynia

Masz cały czas ten zegarek, który dostałeś z okazji przyznania tytułu „Zawodnik Dekady”?

Mam go do dzisiaj. Dostałem go od p. Bronisława Zielińskiego, którego bardzo pozdrawiam. Dobry znajomy mojego kolegi. Ostatnio o tym rozmawialiśmy.

źródło: 90minut.pl

Sezon, po którym wracacie do III ligi (2010/11) połączyłeś z koroną króla strzelców

Zabrakło nam punktów do utrzymania w sezonie 2009/10. Spadliśmy do IV ligi i przy awansie do III, zostałem królem strzelców. Strzeliłem wtedy 25 bramek w sezonie.

Mieliśmy fajną drużynę, już wtedy mieliśmy drużynę na III ligę. Czasem ciężko jest spaść klasę niżej i wrócić.  Ale był szybki powrót i zdaniem wielu – w niezłym stylu. Zdominowaliśmy tą IV ligę. Z tego, co pamiętam, awans zapewniliśmy sobie 5 kolejek przed końcem. Bardzo szybko wróciliśmy i do tej pory jesteśmy.

Twoja „11” wszechczasów?

Na pewno miałbym wizję w głowie, ale nie chcę wymieniać. W Orlętach grało naprawdę dużo bardzo dobrych zawodników. Wymieniłbym taką jedenastkę, ale gdyby drużyna składała się z 30 osób (śmiech). Z szacunku do kolegów, z którymi grałem w piłkę, nie chcę nikogo urazić.

Współpracę z którym trenerem wspominasz najlepiej?

Mam taki charakter, że staram się utrzymywać dobry kontakt z ludźmi- zawodnikami, trenerami. Jeżeli coś było na rzeczy, starałem się to szybko wyjaśnić. Miło wspominam wszystkich trenerów, z którymi współpracowałem. Tak samo zawodników. Wiadomo, że w piłce zdarzają się „zgrzyty”. Mam dobry kontakt ze wszystkimi – przyjechał dziś do mnie kolega, z którym nie widziałem się 5 lat.

Od każdego trenera, zawodnika, chłopaka, który był u nas nawet pół roku – też mnie czegoś nauczył. Też dawał przykład  – był w innym klubie, inna mentalność, struktura zespołu. Wyciągałem piłkarskie rzeczy

Jak wspominasz pracę w SM „Spomlek”?

Pracowałem 5 lat. Zaczynałem na serowni – byłem  tam 1,5 roku, a później przenieśli mnie na jogurtownię. Tam pracowałem 3,5 roku. Ten czas też wspominam bardzo mile. Jestem nauczony pracy. Dużo osób mówi, że my tam pracowaliśmy lekko. To jest nieprawda. Może ktoś miał trochę lżej, bo wiadomo, że działy między sobą się różnią. Ja pracowałem normalnie.

Wiadomo, że czasy były takie, że jak graliśmy w tygodniu, to dostawaliśmy tzw. wyjazd służbowy. Ale większość z nas pracowała normalnie. Ta praca nauczyła mnie też innych rzeczy. Charakteru, podejścia do zawodu…

Wejdźmy na boisko. Czy ten nacisk na taktykę, próba niwelowania atutów przeciwnika – to zmieniało się przez lata, w których grałeś? Czy było dużo „spontanu” i grania „na nos”? Czy z biegiem lat pojawiały się coraz dokładniejsze analizy? Jak to wyglądało?

Moglibyśmy o tym rozmawiać pół dnia. Piłka idzie z roku na rok do przodu. 15-18 lat temu było trochę inaczej. Teraz są indywidualne analizy zawodnika, pozycje, oglądaliśmy mecze…To zależy też od trenera – każdy ma inną taktykę. Każdy szkoleniowiec podchodzi do meczu inaczej. Pamiętam, że robiliśmy treningi pod dany zespół. Masa oglądania i taktyki.

Wcześniej tego nie było. Albo było w wyższych ligach.

Sam byłem trenerem i zawsze stawiałem na prostotę piłki – proste zagrania też są bardzo dobre i pozytywne. Piłka poszła tak do przodu, że obecnie analizy są bardzo ważne.

Czy jest jakiś klub polski lub zagraniczny, któremu kibicujesz?

Nie mam tak, jak niektórzy kibicujący Realowi czy Barcelonie. Nie mam takich klubów. Po prostu bardzo lubię oglądać dobre mecze – bez względu, czy gra Legia czy FCB. Jak jest dobry mecz, to nieważne kto gra.

Był jakiś piłkarz, na którym się wzorowałeś?

Było ich bardzo dużo. Podziwiałem Ronaldinho, Cristiano Ronaldo, Messiego. Jest masa tych zawodników, których bardzo lubiłem. Siedzę w tej piłce tyle lat, że od każdego piłkarza można się czegoś nauczyć. Podziwiam ich technikę.

Jakaś anegdota?

Było tego bardzo dużo.  Zawsze lubiłem żartować, jako zawodnik lubiłem tą atmosferę. Czasami się za to dostaje, bo jak mnie ktoś dobrze nie zna, to może pomyśleć, że jestem taki albo taki. Finalnie staram się żyć bardzo dobrze z ludźmi, nie mieć konfliktów. Dobra atmosfera była zawsze na pierwszym miejscu.

Twój apel, przesłanie?

By kibice dalej przychodzili na mecze, wspierali Orlęta. To jest fajny klub, sam byłem cząstką tej wielkiej historii. Niech będą zawsze ze swoim klubem na dobre i na złe. Aby kibice i cała społeczność wierzyła w utrzymanie. Niech ta fajna historia pisze się dalej…