Wstaje zza biurka. Idzie usiąść na fotel. Don K. nadal na szezlongu – w tym samym miejscu. Wygodnie – mógłby tam siedzieć i siedzieć.
– Słyszałeś? Stasiuk – patrzy mu w oczy i jakby podkreśla, akcentuje – Stasiuk.
Jakoś się zerwał do lotu – Don K. – i mu przerwał.
– Ostatnio. Kupiłem. Płytkę. Stasiuk z Trzaską – jakoś Opla. Trochę może mieć problemy, mi się wydaje.
– Znam Trzaskę. – Znów nie dał mu rozwinąć.
– Obrazoburcze. Płytka świetna. Świetna muzycznie. Stasiuk – w zasadzie w dwóch miejscach – melorecytuje. Na początku coś mruczy. Pierwszy utwór – bardzo. Drugi – kurcze – obrazoburczy.
– Obrazoburcze?
– No, porównuje św. Matkę Boską do obiektu seksualnego.
– To nie takie nowe. – Szuka coś w głowie. – W sumie, to nie jest nowe.
– Może i nie jest nowe. Ale on może mieć przez to kłopoty.

– To czas na nas. Wszyscy mamy coś do roboty. – Wstaje. Idzie na tyły księgarni – tzn. do ściany przeciwległej do okna i szezlonga. Dopiero teraz wyczuwa – przyjemną woń perfum. Bardzo przyjemną.
– Rafale, to ten Gucci Farenheit?
– Nie Gucci – Dior.
– A racja. Szukałem. Byłem w perfumerii – chciałem sobie kupić. Ale nawet nie mieli – chyba tak drogie.
– A daj spokój. W Internecie. Tańsze. Wiadomo, że pudełeczko – nie to tamto – zwykłe – no ale – Dior – Farhenhait.
– No właśnie szukałem. Też chciałem. W perfumerii w Leclerku – nawet nie mieli. Ja to sobie wybrałem – dla siebie – Calvin Klein – linia Eternity – różne kolory – ale te Twoje Diora – no,  naprawdę.
Jest wyraźnie zadowolony.
Nie powiedział mu o jego butach – Jego Butach – też byłby zadowolony.

– No komu w drogę… – jak w jego wierszu – otworzyć, wstać, wyjść – daj mi do siebie numer – skontaktujemy się. W sprawie Spotkania.
– E, chyba nie za bardzo. Mój numer – zna – może pięć osób na świecie. Emaila – tym bardziej.
– Co, psychoza mała? – Patrzy bardzo wyraźnie w oczy. Patrzył też – identycznie – gdy mówił coś o syndromie pola walki.
– Nie. Kiedyś. Poznałem swoją żonę – i wtedy się z taką dziewczyną spotykałem – i wybrałem żonę – i miałem trochę przeje?&!ne. – Trzy raz w tygodnie dzwonili do mnie geje. Wszędzie podawany mój numer był. – Nie dodał, już mu się nie chciało, że kiedyś na to nie było paragrafu – teraz już jest. – I koniec. Powiedział.
– No, ale jak Ty do mnie zadzwonisz – to będę mieć Twój numer.
– Nie, mam zastrzeżony. Na stałe.
Wstał. Wyciągnął pudełeczko wizytownika – i wyciągnął wizytówkę.
– Daj jeszcze jedną. Moja Mała takie rzeczy lubi.
– Ostatnia. Akurat ostatnia.
Rafał siada za biurkiem – jakby to była czynność Jego pierwszej potrzeby.
– Jak będziesz – w Mieście – zajdź. Trzymaj się. Na razie.

Zmierza do wyjścia. Rafał już siedzi przy biurku – jakby wykonywał czynność Swojej pierwszej potrzeby – życiowej.
Przy drzwiach – zatrzymuje się – i pyta:
– Rafał, a nie będziesz mieć – nic przeciwko – że opiszę – takie spotkanie?
– Nie, nie. – Machnął ręką. Myślami był już przy Robocie Swojej. – Ale… co opisać?
– No wiesz, jak tu rozmawiamy sobie – opinie o Twoim tomiku. Wyrażasz zgodę, przysłowiowo oficjalnie?
– Tak, tak. – Macha mu już ręką – które to nie wygląda – na szczęście – jak odganianie – natrętnej muchy. – Tak, tak. – Macha ręką.

Wyszedł. Nie ma go.

Skręca w kierunku – głównego wyjścia-wejścia. A raczej – wejścia-wyjścia – bo żeby wyjść – to trzeba najpierw jednak wejść. Chyba, że się wchodzi – bocznymi drzwiami. Chociaż, też.

Staje pod daszkiem – lekko kropi – albo wygląda na to, że lekko kropi.
Zapala sobie. Po takim gadaniu – papieros – to nie tylko przyjemność – wielka przyjemność – ale wręcz powinność.
Przed sobą ma skwer – z m.in. Kapliczką Chrystusa Frasobliwego – i ławeczkami. Często – na tych ławeczkach palą – pracownicy CKu – dla odsapnięcia – złapania dystansu – tak ważnego – w pracy-zajęciach kreatywnych.
Patrzy – stoi znajomy – pali.
– Cześć. – Trochę nieśmiało zagaduje. Zawsze zajęty. – Jest nowa książka. Przynieść Ci? Pewnie nie masz czasu.
– Przynieś, przynieś – siedzę wieczorami teraz – zerknę.
Ucieszył się. Zawsze zajęty – czasami nieprzyjemny – a raczej odganiający się jak od much – takich jak on – które do niego często i gęsto – przylatują. Miło powiedział. A on – czy bardziej się zdziwił, czy bardziej ucieszył – jego słowami?
Pali. Zaciąga się z przyjemnością. Po tylu minutach rozmowy. Myśli, czy by aby nie zapalić od razu drugiego. Zaczyna myśleć – o drodze.
Którą wybrać? Którędy pójść?
Celem – najbliższym – jest Starówka. Rynek – zakręcić się – i w Złotą – i w Rybną. I Andrzej Krawczyk tuż za Bramą. Święty Spokój.
Którędy? Patrzy przed siebie. Nie wie.

Gdzie nogi zaniosą?

Takie coś – jak Edwarda – petarda.
Spacer w stylu Maleńczuka, bo nie Świetlickiego przecież.
Trawiony, trawiony – jak w brzuchu wieloryba – on sam – trawiony, trawiony – jak alkohol.
Więc przy Czechowiczu – w Plac Litewski.

Więc Peowiaków – w Kościuszki.
Czechowiczem wejść w Plac Litewski.
Prosto polecieć – przy drodze powrotnej – na skraju w zasadzie Deptaka wchodząc w Litewski – ABC Papier – z utensyliami papierniczymi. Prosto. Tam – coś takie coś – Pączkarnia? Co tam jest – jakby nie wiedział – ktoś się zawsze kręci. I prosto – w Plac Łokietka. I Brama Krakowska – nie twarzą w twarz – bo musiałoby się iść Kozią. Nie – twarzą w twarz – z św. Matką Boską. W Bramę – i w Starówkę.
Zakręcić się – tu i tam.
Jeszcze pali – aż mu smakuje – niż zawsze.

Spala – kończy. Gasi.
W drogę.
Komu w drogę – aby nogi były zdrowe.

Przy Chrystusie – wchodzi po schodkach – do góry.
Noga nie boli. Już dawno nie boli.
Choć czuje obrzęk pod kolanem – po schodach troszkę kuśtyka – i jak rusza nogą, zginając kolano np. przy papierosie na balkonie – trochę mu tam chrupie.
Na szczęście – już od bardzo dawna – nie pamięta kiedy – nie musi brać Ibupromu na ból – przed snem – albo i nawet w trakcie nocy – gdy ból go budził. Pani Agato – te masaże – thank You so very much.