„Żyje się tak, jak się śni – w pojedynkę.”
Joseph Conrad „Jądro ciemności”

* * *

Ale ta wyspa nie jest Polską,

więc co bym na niej robił stale…?”

* * *

Bywa, że śnię morze. I w tym śnie słyszę szum fal, które biją o piaszczysty albo skalisty brzeg. Rzadziej to ciepłe, z żaglowym okrętem Odyseusza na horyzoncie. Częściej chłodne, z wydmami podchodzącymi pod pierwszy rząd powykręcanych przez wiatr sosen i z plażą pachnącą piwem Hevelius (z delikatną nutką moczu po piwie Hevelius).

* * *

zamieszkał w pustej muszli

którą morze wyrzuciło na brzeg

znalazła ją

i przyłożyła do ucha

zniewolił już wiele dziewcząt

szept pięknego syna króla piratów

* * *

Gdańsk też ładny…

* * *

W świecie ludzi ciągle miałem jakieś delikatne (delikatne!) wątpliwości. Traktowałem to jakby oznakę słabości, czy przynależności do jakiejś rozmemłanej, słusznie pogardzanej mniejszości wątpiących. Bo wydawało mi się, że zdecydowana (zdecydowana!) większość obywateli żadnych wątpliwości nie ma: że idą na pewniaka, żeby nie powiedzieć – na chama, w tej swojej mądrości i wyrafinowaniu lub w tej swojej prostej głupocie.

Może właśnie dlatego nauczyłem się mówić i pisać tak, jakbym wątpliwości prawie w ogóle nie miał. I niektórzy w to wierzyli. Mimikra taka.

A moją ulubioną fryzurą, ba!, herbem, był zawsze włos podzielony na czworo, a rodowym zawołaniem „Wiem, że nic nie wiem”…

* * *

Późnojesienne wędrówki po mieście miały swój rytuał. Zaczynały się koło dziewiątej, po śniadaniu złożonym z jajecznicy z trzech (Boh trojcu liubit!) jaj na własnym masełku i coraz bardziej zwietrzałej kawie. Wcześniej oporządzał zwierzęta.

Chodził dużo mniej niż wiosną i latem, bo dzień kończył się tuż po piętnastej. Kierując się według pracowicie rozrysowanego planu, według starych map Roberta Mazurka, penetrował podwórka i gospodarstwa, które wcześniej omijał albo zaglądał tam tylko na chwilę w poszukiwaniu uwięzionych zwierząt. Miał czas. W każdym z nich spędzał co najmniej godzinę. Chyba, że coś go szczególnie zafrapowało. Różne to były rzeczy: jakieś fajne książki, płyty, barek, piwniczka, stryszek, zdjęcia, różne kolekcje i zbiory. Wtedy wracał tam następnego dnia. I następnego.

* * *

W domu (lub w miejscu, które w tym sezonie obrał za dom) popołudniami i wieczorami najczęściej słuchał starych winyli. Przekonał się, że każda płyta to oddzielna historia. Próbował je sobie dopowiadać lub wymyślać. Ot, na przykład trzy longplaye zespołu „Barclay James & Harvest” z lat siedemdziesiątych, każdy ze zniszczoną okładką. Może zalała je woda z podlewanych przez matkę kwiatów, a może podarł wściekły na syna angielski, niemiecki czy holenderski ojciec: Ucz się, zamiast słuchać tych pisków…!

CDN…

zdj.: Tomasz Młynarczyk