Naród oczekiwał przede wszystkim jednego. – Spełnienia tego, co obiecał. – A tu, stoi pobita, lecz nie rozgromiona przecież do końca pierwszorzędna armia Jana Kazimierza.

Czeka na właściwy moment aby wścibić do gardła swe ostre pazury krymski chan – Islam Girej. Ostrzy zęby siedmiogrodzki książę. Multański i wołoski gospodar.

– A tuż, tuż za plecami własna starszyzna dzieli pułki, majątki i gryzie się między sobą o co smakowitsze kąski, podczas gdy wszystko co
osiągnięte dotąd jest jeszcze bardzo wątłe i nietrwałe. – Ślepcy !

– A sto tysięcy pospolitego chłopstwa czeka niecierpliwie na obiecaną wolność i chleb, którego tak mało.

Nie było tego roku urodzaju. Brakowało soli. Nie pozwoliła wojna na żadne zapasy.

Obiecanego dobrobytu domagały się miasta. Bezpieczeństwa przed najazdem tatarskich łupieżców i zabójców oczekiwały wioski. – Boże mój … ! – W tym momencie wyliczyć można jeszcze sto najróżniejszych wymagań i żądań.

Rozzłościwszy się nagle na siebie za rozważaną możliwość przyłapania się na jakimś zgubnym powątpiewaniu, wahaniu czy braku stanowczości – ogromną pięścią własne kolano uderzając powiedział ;

– Zrobię com postanowił !

*

Jasno płonęły świece w wysokich spiżowych kandelabrach. Cichy i ochrypły głos patryarchy słychać było jak z oddali, choć siedział tuż obok. Trzymając się kurczowo wygodnego fotela, jakby w obawie by się spod niego nie wyśliznął, mówił spokojnie i cicho;

– Wielce chwalebne są twoje starania – Bohdanie.

My, w Ziemi Świętej, żywo zaniepokojeni jesteśmy postawą Katolickiego Kościoła co do naszej Prawosławnej wiary.

– Od znieważania wszelkiego, chramy święte i prosty lud Boży ochraniać się starasz, a tym samym jedyną pociechę na tym świecie w ich udrękach i cierpieniach im dajesz.

W ogromnym pokoju byli sami. Słuchał uważnie.

Kiedy patryarcha przerwał i dał znak ręką, hetman zaczął;

 

– Ojcze mój ! – pozwól mi w ten sposób zwracać się do ciebie, bo bliższyś mi od najbliższych.

Umysł mój i ciało w imię Boże poświęcę, ale od zamiarów swoich nie odstąpię. Wielką pociechą i wsparciem są dla mnie słowa twoje.

Zważ wszakże łaskawie; – Żyjemy teraz jak nad przepaścią i istnieje niebezpieczeństwo, iż kraina nasza cała, zasobna i urodzajna, w ogniu i ruinie stanąć może. Nie jesteśmy dziś w stanie stawić czoła sami wrogowi liczniejszemu i potężniejszemu.

W chanie, z którym układać się musiałem aby wcześniej ode mnie nie zrobił tego król przeciw mnie – nadziei nie pokładam.

Liczę mocno, ojcze święty, tylko na braci naszych – ludzi ruskich i z moskiewskim carem tylko nadzieje moje wiążę.

Znaleźć się pod wysoką jego ręką, na wieki życie nasze wolne oznacza.

Wiem, że wybierasz się – święty ojcze – do Moskwy. Błagam przeto uniżenie. – Powiedz carowi ruskiemu, niechaj wyśle do naszych miast odpowiednich ludzi swoich i niech przyjdzie na pomoc nam – braciom swoim. Niech zrywa umowy z Janem Kazimierzem, a wtedy ani
chan, ani król, ani nawet turecki sułtan straszny nam nie będzie.

Jeszcze w czerwcu tego roku pisałem do niego w tej sprawie i w imieniu całego narodu mojego. – Dodaj jeszcze carowi, że ma to być nie jakaś
tam moja pomsta za osobiste krzywdy i zniewagi, ale za krzywdy i znieważanie całego ruskiego narodu. Zawiesił nagle głos. Wziął głęboki oddech. Patryarcha siedział z zamkniętymi oczyma. – Czy aby nie zasnął ?

– Mów dalej – poruszył ustami. Chmielnicki przytłumił głos. Słowa moje przekaż ojcze w największej tajemnicy, bo dowiedziawszy się o tym król i chan, niezwłocznie przeciwko mnie się złączą.

– A jeśli jeszcze do pomocy Turków zawezwą, wtedy nawały takiej nikt nie powstrzyma.

Kiedy zamysły moje tajemnymi pozostaną, wtedy nieoczekiwanie uderzyć będzie można na nich jak grom z jasnego nieba.

– Powiem synu – obiecał patryarcha.

– Godne pochwały jest rozumowanie twoje, – no ale pomówmy o czym innym jeszcze. Chmielnicki się obruszył.

Patryarcha mówił; – Sylwester Kosow i Tryzna skarżyli się na kozactwo i atamanów twoich. Monastyrskie ziemie chłopstwo pospolite zabrało. W majątkach metropolity Kosowa rozpanoszyli się jak na własnych włościach. Cerkiewne ziemie – synu mój – są święte i grzechem wielkim
jest ręce po nie wyciągać.

– Kosowowi rzymski papa bliższy jest od ciebie – pomyślał hetman.

 

Nie godziło się jednak tego powiedzieć i po krótkim namyśle obiecał; – Wezmę te skargi pod uwagę … i krzywd czynić nie będą.

– W Moskwie powiem … i carowi … i moskiewskiemu patryarsze. Zmęczony jestem mój synu. – A przede mną jeszcze droga daleka i ciężka.
Uczynił znak krzyża. Pogładził siwą brodę. – To była spowiedź synu – wyszeptał.

Za dwa dni razem z patryarchą Paisijem wyruszył do Moskwy hetmański poseł, pułkownik Syłujan Mużyłowski.

Wywietrzał świąteczny kac i zdawałoby się, iż zamarł Kijów w oczekiwaniu na niewiadome. Jednak niemal każdy dzień przynosił coś nowego.

Do generalnego pisarza Iwana Wygowskiego ze skargami dobijał się wójt.

– Hetman zajęty, a tu kozacy i atamani zło czynią w mieście.

Od każdego podwórka dwa chleby i miarkę soli wymagają dziennie. Kto nie da, ten następnego dnia cztery chleby i dwie miarki soli przynieść musi. A miasto nasze od samego miłościwie nam panującego króla przywileje posiada.

Poprowadzono wójta do hetmana. Powtórzył to samo, tylko o królu już nic nie wspominał.

Rozgniewał się hetman. – Sprawiedliwie postępują ! – powiedział głośno. Nie będziecie pokorni – wydam polecenie aby zbierali więcej !

Wójt ośmielił się przypomnieć; – Kijów – miasto wolne. Ma swój wybrany magistrat. Nikt przywilejów nie odbierał.

– Wojsko moje, za wolność i wiarę życia nie żałowało ! – Cóż sobie myślisz ? – Oni powinni umierać, a ty tylko chleb ze słoniną źreć i gorzałkę
pić ?! – Niegodnie tak – panie wójcie. – Niegodnie.

Westchnął ciężko wójt … i wyszedł z niczym.

 

Kozakował na ulicach i placach wiatr znad Dniepra. Obok magistratu, w wysokich obszernych pokojach z oknami na ulicę kwaterowała starszyzna. Na kijowskim Podolu mieszczańskie izby zajmowali kozacy. Od rana do wieczora rozrabiali na jarmarku, w karczmach i w każdym dowolnym miejscu. Przy poustawianych długich stołach raczyli się gorzałką, iskrzystymi węgierskimi i mołdawskimi winami z wielkich weneckich karaf, gorącymi pierożkami, skwierczącymi na rusztach kiełbasami.

Groszy nie brakowało.

W Sofijskim Soborze i cerkwi Świętego Michała codziennie odprawiały się nabożeństwa.