Szkolne wspominki, bunt na święcie 1 maja po wojnie i rozgarnięci działacze.

Sekretarką w naszej Szkole Handlowej była Irena Obrębska. Pilnowała wszystkiego. Pamiętam, była jakaś narada przed małą maturą. Ja, jak należało, zrobiłem kawał. W jakiś sposób wlazłem na piętro, na balkon. Myślałem, że stamtąd usłyszę coś z „pokoju narad”. Przyłożyłem ucho do szyby, a pani Irena wyszła, złapała mnie i wyprowadziła.

Jak pani Kurdzielowa i Rygierowa zrobiły  sztukę Rydla „Zaczarowane koło”, to pani Irena też mocno się przy tym kręciła. Pani Rygierowa była polonistką. Jak mówiła: „miała pół dyplomu”, potem jakoś to uzupełniła. Pani Kurdzielowa uczyła geografii, miała jakieś wiadomości na temat sztuki i autora, w ogóle młodopolskich twórców. Potem to, o czym mówiła wyczytałem w miesięczniku teatralnym. Tam się doczytałem tego, o czym ona opowiadała nam już w ’48 roku.

*

Mieczysław Fijewski, Pierwsza defilada pierwszomajowa w ’45 r.

Wszystkie szkoły musiały brać udział. Przy głównej bramie parku stała platforma, obciągnięta czerwonym płótnem. Na niej stały ówczesne władze powiatowe: starosta, sekretarz, kilku najważniejszych milicjantów, jakiś sowiecki generał, którego wojsko jeszcze tutaj było. Wszystkich nas obowiązkowo wygnali na tą defiladę.

Wychodziliśmy gdzieś z ulicy Ostrowieckiej, później był przemarsz obok tej trybuny. Na obecnej ulicy Armii Krajowej zakręcaliśmy w kierunku SP1 i tam miało być rozwiązanie tego pochodu.

Nasza szkoła zawodowa w zwartych szeregach, czwórkami maszerowała. Nie wiem, kto dał hasło, kto to rozpoczął. W każdym razie, przed trybuną, jakby piorun strzelił! – ulica została pusta. Wszyscy poszliśmy na boki – tam, gdzie stali ludzie. Została pusta przerwa.

Stasio Kalenik (pracował w Wydziale Rolnictwa Powiatowej Rady Narodowej) mawiał: „Jakżeśmy wleźli na tą platformę, to nas żadna siła stąd nie ruszy”. Pracował tam, jak przyszedłem do Radzynia w ’56 r. Pętał się z pokoju do pokoju i opowiadał różne bzdury. Jakich on czynów dokonywał, jak ludzi bronił, jak ich ustawiał na właściwej pozycji. To było jego zajęcie, przecież on na niczym się nie znał, nic nie umiał.

Jak mnie służbowo przeniesiono, poprosiłem o teczki personalne pracowników i z przerażeniem zorientowałem się, że ani jeden z gromadzkich i powiatowych (poza Kaziem Barczyńskim) agronomów nie ma nawet średniego wykształcenia zawodowego ani żadnej szkoły zawodowej. To byli milicjanci, pracownicy Urzędu Bezpieczeństwa – zdegradowani, bo się już nie nadawali. Wysłali ich na te stanowiska – na niczym się nie znali, ale pieniądze brali.

*

Pan Kalenik miał syna, wtedy gimnazjalistę. On orientował się, że ojciec opowiada niestworzone rzeczy, ale był na tyle dowcipny, że potrafił to wszystko zbyć żartem.

*

Drugi podobnie rozgarnięty działacz, to był Bolek Palica z Żabikowa. Mówił: „Panie Zeol, panie zeol, w nasermater piorun strzelił. Trzeba przesłać dwóch kowali i trzech elektryków, żeby to naładowali”.

Jak zakładali tam spółdzielnię produkcyjną(mieściła się w dawnych budynkach dworskich. Obok parku założyli jeszcze plantację chmielu, całkiem nieźle gospodarowano), Bolek był pierwszy. Potem, jak to wszystko likwidowali  okazało się, że od wideł po kolejne rzeczy – wszystko było rozkradzione. To u niego na gruncie była jakaś  wspólna obora, pościągał tam wszystko, co mógł.

W Żabikowie dobrze  gospodarowali Oklińscy.

Jak wprowadzali reformę, wyganiali byłych właścicieli, Okliński prosił: „Przecież ja wam żadnej krzywdy nie robiłem. Gospodarowałem, jak umiałem najlepiej i źle u mnie nie mieliście. Dajcie mi taką samą działkę, jaką dajecie wszystkim innym uprawnionym do przejęcia ziemi. Ja z pałacu się wyniosę, postawię sobie jakiś maleńki domek i będę gospodarował”. Nie pozwolili. Wielu byłych pracowników z folwarku, może ze wsi przeszło z Żabikowa do Urzędu Bezpieczeństwa.

Ten, który najbardziej na niego nastawał, potem zamieszkał w Radzyniu. Myślał, że będzie tu jako działacz panem nieba i ziemi – zrobili go magazynierem w nowo wybudowanym olbrzymim magazynie.

Trzeba pecha – burza była już za Wisznicami, a piorun trzasnął właśnie w ten budynek. Całkowicie się spalił. Wtedy „przesadzili” go do kiosku RUCH-u. Mniejszy obiekt do trafienia pioruna.