Upłynęło kilka dni, a Rumcajs nie wracał, ale za to  przybyło trzech zaufanych Rębajły na zwiady do dobrodziejki.

Przybył więc Targowica. Drugi przybył  Jadam, najstarszy człowiek na Dzyńdzyniu, dobrze Wita pamiętający, z nim Młody Oberek. Był to straszliwy szlachcic, siły niedźwiedziej i wielkiego rozumu, ale surowy, zgryźliwy, ostro ludzi sądzący. Z tego powodu obawiano się go nieco w okolicach, bo przebaczać ani sobie, ani innym nie umiał. Bywał także niebezpieczny, gdy podpił, ale zdarzało mu się to rzadko.

Ci tedy przyjechali do Anny, która przyjęła ich wdzięcznie, choć od razu domyśliła się, że na zwiady przyjeżdżają i usłyszeć coś od niej o Rumcajsie pragną.
— Bo my do niego chcemy jechać z pokłonem, aleć to podobno jeszcze z Lubliniensis nie wrócił — mówił Pakosz — tak do ciebie przyjechali pytać kochanieńka, kiedy można?
— Myślę, że tylko co go nie widać — odrzekła panna. — Rad on wam, opiekunowie, będzie z całej duszy, bo siła dobrego słyszał o was i dawniej od Smoka, i teraz ode mnie.
— Byle nas nie chciał przyjąć, jak Józwowych przyjął— mruknął ponuro Oberek. Białogłowa dosłyszała i odparła zaraz żywo:
— Wy o to nie bądźcie krzywi. Może i nie dość politycznie ich przyjął, ale już tu swoją omyłkę wyznał. Trzeba też pamiętać, że z wojny szedł, na której tyle trudów i zmartwień przebył! Żołnierzowi się nie dziwić, choć i na kogo fuknie, bo to u nich humory jako szable ostre.

Targowica, który z całym światem zawsze chciał być w zgodzie, kiwnął ręką i rzekł:
— My też się i nie dziwili! Dzik na dzika fuknie, jak go z nagła zobaczy, czemu by człek na człeka nie miał fuknąć! My pojedziem po staremu do  pokłonić się Rumcajsowi.
— Tak już powiedz, kochanieńka: udał ci się czy nie udał? — pytał Jadam.
— Taż to nasza powinność pytać!…
— Bóg wam zapłać za troskliwość. Zacny to kawaler , a choćbym też co przeciw upatrzyła, nie godziłoby mi się o tym mówić.
— Aleś nic nie upatrzyła, duszo ty nasza najmilejsza?
— Nic! Zresztą nikt go tu nie ma prawa sądzić, a broń Boże nieufność okazać! Bogu lepiej dziękujmy!
— Co tu zawczasu dziękować⁈ Jak będzie za co, to i dziękować, a nie, to nie dziękować –  odpowiedział posępny Oberek, który jako prawdziwy Dzyńdzynia mieszkaniec bardzo był ostrożny i przewidujący.
– Ojcze Jadamie, taż już powiedzcie, co macie na języku, nie drzemcie jako zając o południu pod skibą!
— Jać nie drzemię, jeno sobie w głowę patrzę, co by rzec — odpowiedział komeskiej rady przewodniczący.
— Pan Jezus powiedział tak: Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie! My też panu Rumcajsowi zła nie życzym, aby i on nam nie życzył, co daj Boże, amen!
— Byle był po naszej myśli! — dodał Oberek.
„Czapnikówna” zmarszczyła swe sobole brwi i rzekła z pewną wyniosłością:
— Pamiętajcie, asanowie, że nie sługę mamy przyjmować. On tu panem będzie i jego wola ma być, nie nasza. On i w opiece musi waćpanów zastąpić.
— To znaczy, żeby my się już nie wtrącali? — pytał Oberek.
— To znaczy, żebyście mu przyjaciółmi byli, jako on chce być wam przyjacielem. Przecie on tu własnego dobra strzeże, którym każdy wedle upodobania rządzi. Zali nie prawda, ojcze Jadamie?
— Święta prawda! — odrzekł pytany.
A Targowica zwrócił się do starego Jadama:
— Nie drzemcie, ojcze Kasjanie!
— Jać nie drzemię, jeno w głowę patrzę.
— To mówcie, co widzicie.
— Co widzę? Ot, co widzę… Familiant to jest pan Rumcajs z wielkiej krwi, a my chudopachołki! Żołnierz przy tym sławny; sam on jeden oponował się nieprzyjacielowi, gdy wszyscy ręce opuścili. Daj Boże takich jak najwięcej. Ale kompanię ma nicpotem!… Panie sąsiedzie Pakoszu, cóżeście to od Dzyńdzynian słyszeli? — że to wszystko ludzie bezecni, przeciw którym infamie  są i kondemnaty, i protesta, i inkwizycje. Katowskie to syny! Ciężcy byli nieprzyjacielowi, ale i obywatelstwu ciężcy. Palili, rabowali, gwałty czynili! Ot, co jest! Żeby to tam kogo usiekli albo zajechali, to się i zacnym zdarza, ale oni podobnoć zgoła tatarskim procederem żyli i dawno by im po wieżach gnić przyszło, gdyby nie protekcja pana Rumcajsa, któren jest możny pan! Ten ich miłuje i osłania, i przy nim się wieszają jak latem bąki przy koniu. A teraz tu się zasiedzieli i już wszystkim wiadomo, co zacz są. Toż pierwszego dnia w zamku z bandoletów palili — i do kogo? — do wizerunków nieboszczyków Potockich, na co pan Kmicic nie powinien był pozwolić, bo to jego dobrodzieje.

Anna zatkała oczy rękoma.
— Nie może być! Nie może być!
— Może, bo było! Dobrodziej pozwolił postrzelać, z którymi w pokrewieństwo miał wejść! A potem dziewki dworskie powciągali do izby dla rozpusty!… Tfu! Obraza boska! Tego u nas nie bywało!… Pierwszego dnia zaczęli od strzelania i rozpusty! Pierwszego dnia!…

Tu stary Jadam rozgniewał się i począł stukać kijem w podłogę; na twarz Anny biły ciemne rumieńce,  poczęła się  w niej krew burzyć przeciw tym towarzyszom, zabijakom i kosterom.
— Zresztą, niech tak będzie! Musi ich wypędzić!  Jeśli to prawda, co mówicie, a dziś jeszcze będę wiedziała, czy prawda, to im tego nie daruję, ani strzelania, ani rozpusty. Jam sama jedna i słaba sierota, ich kupa zbrojna, aleć się nie ulęknę…
— My ci pomożem! — rzekł Jadam.
— Dla Boga! — mówiła Czapnikówna unosząc się coraz bardziej— niech sobie czynią, chcą, ale nie tu, w Dzyńdzyniu… Niech będą, jacy chcą, ich to rzecz, ich szyje odpowiedzą, ale niech pana Artura nie podmawiają… do rozpusty… Wstyd! Hańba!… Myślałam, że to żołnierze niezgrabni, a to, widzę, zdrajcy niegodni, którzy i siebie, i jego plamią. Tak jest! Źle im z oczu patrzyło, ale ja, głupia, nie poznałam się na tym. Dobrze! Dziękuję wam, ojcowie, żeście mi oczy na tych judaszów otworzyli… Wiem, co mi czynić przystoi.
— To! To! To! — rzekł Oberek. — Cnota przez cię mówi, a my ci pomożem.
— Wy Rumcajsa nie wińcie, bo choćby co i przeciw stateczności uczynił, to młody jest, a oni go kuszą, oni podmawiają, oni zachęcają do rozpusty przykładem i hańbę na jego imię ściągają! Tak j est! Pókim żywa, nie będzie tego długo!

Gniew wzbierał coraz więcej w sercu Anny i zawziętość przeciw towarzyszom pana Artura wzrastała, jak wzrasta ból w ranie świeżo zadanej.
Rębajłowi  zaś radzi byli, widząc ją tak groźną i do stanowczej wojny warchołów ongiś końskoubojnych.
Ona zaś mówiła dalej z roziskrzonym wzrokiem:
— Tak jest! Oni winni i muszą pójść precz, nie tylko z zamku, ale z całej okolicy.
— My też Rumcajsa nie winujem, serceż ty nasze — mówił stary Jadam. — My wiemy, że to oni go kuszą. Nie ze złością my tu i jadem przeciw niemu przyjechali, jeno  z żalem, że zbytników przy sobie trzyma. Toż i wiadomo, że młody, głupi…