Jest czwarta nad ranem. Już kończy się grudzień.
Znów w łeb wali budzik, co właśnie go budzi.
W mieszkaniu już zimno. Poza tym w porządku.
Musi się ubrać. Z początku
w skar prawą petkę, w skar lewą petkę,
w kal jedną eson, w kal drugą eson,
w pod tors koszulek, mmm! Urwał etkę,
spo-ko dnie szula aż trzeszczą.
W obu stopy wie, ech! Palto licho,
pod cza czachę pę, w rę dłoń kawicę.
Bierze śniadanie, wychodzi cicho.
Trza być na szóstą w fabryce.
I w tram je waju, tak bez popitki,
w auto śpi busie, śni o Afryce.
Za oknem grudzień zimny i brzydki.
Trza być na szóstą w fabryce.