To powinna być najciekawsza grupa tych mistrzostw Europy. Będzie tu wszystko: szkocka siła i serce, chorwacka fantazja, czeska nonszalancja i angielska duma.

Szkoci grają z Anglikami regularnie już od lat 70. XIX wieku, ale na wielkich turniejach nie mieli okazji zmierzyć się już dawno. Przyczyna jest prosta. Reprezentacja Szkocji na wielkiej imprezie ostatni raz zagrała w 1998 roku i chociaż później też nie brakowało tam dobrych piłkarzy, to do awansu zawsze czegoś brakowało. Polscy kibice dobrze znają to uczucie: oczekiwania i możliwości są wielkie, nadzieje przed rozpoczęciem eliminacji spore, a potem wielkie mecze trzeba oglądać przez szybę.

Teraz los znów skojarzył odwiecznych rywali. Czy Szkoci wezmą rewanż za porażkę 0:2 podczas Euro 1996? Kibice zapamiętali z tamtego meczu zapewne efektowną bramkę Paula Gascoigne’a i rzut karny, obroniony przez Davida Seamana. Anglicy liczą na pewno na grę w finale turnieju. Gareth Southgate pracuje z kadrą już piąty rok i wydaje się być właściwym człowiekiem, na właściwym miejscu. Wygląda i zachowuje się jak absolwent prestiżowego college’u, ale potrafił poskładać w całość piłkarzy, którzy wcześniej najlepiej sprawdzali się osobno.

Niezaprzeczalnym liderem jest Harry Kane. Nikt nie próbuje podważać jego pozycji i wreszcie skończyły się czasy, w których Steven Gerrard i Frank Lampard grali obok siebie i nikt tak naprawdę nie wiedział, do kogo powinna trafić piłka w najtrudniejszych momentach. Harry Maguire i John Stones tworzą trudną do przejścia parę stoperów, którzy nie mają tak rozbuchanych osobowości, jak kiedyś Rio Ferdinand i John Terry. W linii pomocy wszystkie oczy patrzą na Jordana Hendersona i Masona Mounta.

Są też młodzi i ambitni Jadon Sancho oraz Phil Foden. Ten drugi przed turniejem utlenił sobie włosy, jak kiedyś Paul Gascoigne. Być może jest w tym lekka prowokacja, bo to właśnie Gascoigne strzelił Szkotom efektowną bramkę podczas Euro 1996 (był wtedy zawodnikiem Glasgow Rangers).

Teraz drużyna prowadzona przez Steve’a Clarka będzie chciała wziąć rewanż, a jest groźna dla wszystkich. John McGinn (Aston Villa) jest godnym następcą Scotta Browna. Nie tylko potrafi odebrać piłke i dokładnie podać ją do kolegi, ale wnosi też do gry reprezentacji entuzjazm, dzięki któremu Szkoci potrafią wyjść z najtrudniejszych sytuacji. W decydującym o awansie do Euro meczu z Serbią stracili bramkę w 90. minucie, ale nie spuścili głów. W rzutach karnych wygrali 5:4, nie myląc się ani razu.

Ich najgroźniejszą bronią jest napastnik Lyndon Dykes (Queens Park Rangers), który jest wysoki i silny. Obrońcy rywali będą mieli z nim kłopoty. Warto też zwrócić uwagę na Liama Coopera z Leeds United, którego w klubie prowadzi Marcelo Bielsa. Argentyńczyk potrafi podnieść jakość piłkarzy na każdym etapie ich kariery, o czym dobrze wie choćby Mateusz Klich.

W Grupie D jest też inny, wielki faworyt turnieju, czyli Chorwacja. W tym kraju nigdy talentów piłkarskich nie brakowało i tak samo jest też teraz. Najwięcej na boisku i poza nim też zależy od rozgrywającego Realu Madryt Luki Modricia. Chorwat nie jest atletą, nie biega najszybciej na świecie, ale za to niewielu pomocników myśli szybciej od niego. Jeśli Modrić będzie miał słabszy moment, to odpowiedzialność może wziąć na siebie Mateo Kovacić. Trochę szaleństwa może dać Josip Brekalo, a pod bramką rywali będą straszyć Ante Rebić i Andrej Kramarić. O bogactwie i sile Chorwatów może świadczyć choćby fakt, że na turniej nie załapał się Ivan Rakitić, który w większości europejskich drużyn grałby w podstawowym składzie.

Ambicje wyjścia z grupy mają też Czesi. W ich drużynie najwięcej ciekawego dzieje się w linii pomocy. Vladimir Darida bierze udział w każdej akcji ofensywnej, nadaje jej tempo i kierunek. O to, żeby miał spokój za plecami dba Tomas Soucek z West Ham United. Przy 192 cm wzrostu ma też dobrą technikę. Trudno go przeskoczyć, niełatwo minąć, a dodatkowo, kiedy jest przy piłce, to też wie, jak podać kolegom. W ataku grają „klony” Jana Kollera. Patrick Schick, Michael Krmencik czy Tomas Pekhart mają około 190 cm wzrostu. Ten model gry sprawdza się Czechom od lat, więc nie ma sensu go zmieniać.