Jedną z cech mieszkańców naszego miasta, którą poczytuję jako pozytywną jest niezbity fakt – radzyniacy nie owijają w bawełnę, wielu z nas wyraża swoje przemyślenia/refleksje/ frustracje prosto z mostu.

Czym się to przejawia?

W lekko upalny dzień przechylam butelkę z wodą, by ugasić pragnienie.

 – Kac, co?  – lekko ironicznie wita się ze mną podchodzący do kasy klient.

Kiedy „apsik” było tylko kichnięciem, niejeden życząc zdrowia, dopowiadał, przymykając oko:

-Tak się kicha na kielicha

Czekam przed „Oranżerią” z wejściówką, obok przechodzi znajoma pani z pobliskiego osiedla. Patrzy na mnie i mówi z troską:

-Co, nie przyszła?

Podobną sytuację miałem kiedyś, łapiąc „stopa”. Kierowca, który mnie podwoził, by zabić krępującą ciszę nie rzucał ogólników o pogodzie, czy nie pytał kurtuazyjnie, skąd jestem, dokąd jadę, czym się zajmuję. Przeszedł do refleksji natury ogólnej w stylu: wszystko schodzi na psy.

Jadę kiedyś rowerem na ogród, z tyłu na bagażniku kilka wiklinowych koszyków. Traf chciał – środa przed południem, zatrzymuję się na wysokości „Herbowej”, który teraz jest, ale wtedy go nie było, zmierzająca na rynek pani, zaczepia mnie – A ile byś pan za to chciał?

Częste przechodzenie na „ty” podczas pierwszego zetknięcia się z nowo poznanym, często starszym interlokutorem, sympatyczne zwroty „kochany” przy zawiązującej się przy znajomości.

Bezpośredni. Autentyczni. Swojscy.