Spotkaliśmy się 9 lutego w przyjaznych progach pana Mirka. Autora tysiąca zdjęć, swoistego kronikarza Orląt. Jego komputer zawiera multum zdjęć z różnych okresów „biało-zielonych”. W rozmowie towarzyszył nam p. Zbigniew Kurenda – współtwórca klubowej gazetki i strony o ekipie z Warszawskiej.

-Jako młody chłopak przychodziłem na Warszawską z ojcem – rozpoczyna wspomnienia Mirosław Piasko. – Chodziłem zawsze na lewą stronę, były tam metalowe barierki. Były ławki. To moje pierwsze wspomnienia. Miałem 10 lat, to był 1968 r. Pamiętam mecze z Huraganem Międzyrzec – wtedy była „napinka”.

 

Wypas, czworaki i jabłka

Zbigniew Kurenda: ja natomiast prawie wychowałem się na stadionie. Mieszkałem tu, gdzie dziś stoi budynek PZU – czyli na wprost stadionu. Na stadionie bywałem praktycznie codziennie. Pamiętam jeszcze płot drewniany, gdzie wchodziło się nie bramą, tylko tymi dziurami, między powyłamywanymi deskami. Nadzorcą był p. Artur Kałuszyński – jego dom stoi de facto naprzeciwko bramy, na ul. Ogrodowej. Ganiał nas, nie pozwalał wchodzić na ten stadion. Sam wypasał tam barany i krowy. Pasł je normalnie na boisku.

Poprzeczka bramki była podtrzymywana drewnianym kołkiem. Kiedyś nie było takiej jakości jak dzisiaj, bramki były drewniane. One co jakiś czas się opuszczały, wybrzuszały. 

Pan Kałuszyński nie zawsze sprzątnął po swoich zwierzętach. Zwracano mu na to uwagę przed meczami, gdy ktoś w coś wdepnął. To była połowa, końcówka lat 60-tych.

Na stadionie bywałem cały czas, matka mnie stamtąd ściągała. Zamiast się uczyć, to człowiek ciągle w tą piłkę grał.

Pamiętam jak wymienili płot na ten betonowy. Wtedy już było trudniej się dostać. Naszą ambicją było to, żeby po tym betonowym płocie przejść wokół stadionu. I tak było. Wokół tego płotu były posadzone drzewa. I ten kto przeszedł po tym płocie, nie stawiając nogi na ziemi – był kimś! Koledzy, obok których wtedy mieszkałem, robili to samo. To był Witek Leszkiewicz, jego śp. brat – Zbyszek, śp. Tadeusz,  śp. Adam Zarzycki (wyprowadził się do Chełma), Jurek Drzymała (mieszkał w Bezwoli).

Tam, gdzie mniej więcej stoi kasa biletowa, stał czworak. Pamiętam wóz żelazny, piwnicę – i na niej mieliśmy nasz punkt spotkań. Mieszkały tam 4 rodziny,  m. in. Adam Adamski. Tam, gdzie dziś boisko rezerwowe, był sad pana Garbalskiego, czyli chyba wujka Adama Adamskiego. W czasie meczu wszyscy chodzili na jabłka. Właściciel sadu mocna nas ganiał… (śmiech)

Mirek: pamiętam zasiane tam zboże

Zbyszek: były tam podzielone paski, na wysokości naszego „bocianiego gniazda” [spikerską budką] a drogą. Tetlak nie chciał tej drogi robić, bo w miejscu bocznego boiska miała  być zajezdnia PKS-u. Robiliśmy awanturę, ja byłem w zarządzie klubu. Nie dopuściliśmy do tego. Dzięki temu do dzisiaj jest boisko boczne. 

Mirek: mój tata znał zawodników z tamtych lat, bo był szewcem. Opowiadał, że bez przerwy przynosili mu te buty, żeby „dopiąć” korki. Wycinał ze skóry kółeczka, składał ze 3-4, zależy od grubości, przybijał to jakoś do buta. Te korki zawsze odpadały.

Zbyszek: teraz wszyscy grają w lankach, kiedyś były korki. Od środka wkładało się metal i z zewnątrz się przykręcało. Potem już nie wypadały, bo był na gwincie. Gdy buty były starte, ten metal było widać i sędzia nie dopuszczał takich do meczów. Dziś we „wkrętach” grają chyba tylko bramkarze, gdy muszą grać w błocie i są wyższe.

Mirek: pamiętam zawsze była bójka – Gienek Cichosz „Rudy” i Mańko

Zbyszek: Mietek Czapliński – zawsze się tłukli na tych trybunach

Mirek: za fosą, w tym dołku

Zbyszek: popijali, siedząc na starej trybunie. Przy niej były takie trzy maszty. Tam odbywało się to całe „eldorado”. No i skakali po te jabłka (śmiech)

Mirek: pamiętam strzelnicę

Wasze najstarsze wspomnienie dobrych, lubianych zawodników

Mirek: zapamiętałem Mieczysława Skoczylasa. Grał na prawym skrzydle. Biegał przy tej barierce. Pamiętam bramkarza Wojciecha Bogutyna. Był też Tomasz Cisak

Zbyszek: dla mnie to był Stanisław Mazur. Był libero, trzymał całą obronę. Widzę, że wciąż jeździ rowerem. Ma już swoje lata. To także Tadeusz Orkisiewicz. „Jawa” – Andrzej Stradczuk, Zbyszek Luty.

Pada też nazwisko Gmura

Mirek: najweselej było podczas meczów z Huraganem.

Zbyszek: w ogóle przez całe  lata 70-te. Mecze z  Międzyrzecem było zawsze na spinie, ale mi utkwiły też starcia z Milanowem. Były czasy wzlotów i upadków naszych Orląt, B klasa…

Mirek: w jakimś meczu zapamiętałem pierwszego czarnoskórego zawodnika.

Zbyszek: mój starszy syn, Dariusz  (rocznik ’81) grał w juniorach. Trenerem wtedy był Piotr Spozowski. Młodszy, Andrzej grał w juniorach w Unii Żabików.

Pana synowie byli znani z tego, że Darek był za Widzewem, a Jędruś – za Legią. Pamiętam pokój (z Andrzejem chodziłem do podstawówki), przedzielony plakatami CWKS-u i RTS-u.

Tak było zawsze, i do dzisiaj tak jest. Jak leciał mecz, to jeden siedział w swoim szaliku, drugi – w swoim. A ja stałem z tyłu i pilnowałem. Andrzej z synami jeździ na mecze.

Jak wyglądała wasza aktywność w klubie?

Zbyszek: przez pierwsze lata jeździliśmy razem.

Mirek: klubowym autokarem. Wszystko zaczęło się po awansie do III ligi

Z: wyjazdy zaczęły się od momentu, gdy zaczęliśmy dobrze grać. IV liga i wejście do III. Żeby wejść do III, zostali sprowadzeni piłkarze: Jacek Fiedeń, Semeniuk – dzięki nim awansowaliśmy. To były czasy, że trener pokazywał prezesowi Skomrze palcem zawodnika i facet już był w Radzyniu. Tych czasów do dzisiejszych nie da się porównać w żaden sposób. Tylko laik myśli, że sport może istnieć bez pieniędzy.

Jak opowiadał Andrzej Stradczuk: mieszkałem na Partyzantów, na stadion przychodziłem piechotą. Miałem podarte buty (grał na bramce) . A dzisiaj mama przywiezie takiego juniorka mercedesem na stadion i po treningu odwiezie. I jak te czasy porównać (śmiech)

Ja zacząłem z nimi jeździć od V ligi, kiedy byłem w zarządzie. Jeździliśmy z juniorami. Pamiętam, że Jacek Piekutowski ściągnął Waldka Pawlinę, by ten awansował do IV ligi. Pamiętam mecz o awans z Międzyrzecem (1-0). Była straszna ulewa. Pamiętam, sam pod krawatem i kopaliśmy dołki, żeby ta woda zeszła z boiska, bo nie dało się grać. Sędzia chciał ten mecz odwołać. 

Ja z Waldkiem Pawliną pojechaliśmy wcześniej do Wisznic i ściągnęliśmy stamtąd Osipiuka. To on strzelił tą decydującą bramkę. To był mecz o wszystko.

Sezon 2006/7

Pamiętam przygodę z wiaduktem.

M: wiadukt chyba trochę opadł. Napis mówił, że wysokość jest inna. Może ze starości, zmęczenie materiału?

Z: albo zapomniał że ma na dachu „klimę”. Kierowca na co dzień w PKS-ie, nie znał auta. Może źle ocenił? To było dzień przed meczem. Pamiętam, że autobus się zakleszczył, myśmy tam stanęli. Graliśmy z Okocimskim, strażacy z Brzeska przyjechali po nas, dali nam autobus, zawieźli do hotelu. Jako gospodarze się postarali.

Nocowaliśmy razem w pokoju. Rano trener Majka przegonił wszystkich po parku.

Wydawało się, że wspomniany szkoleniowiec, który wprowadził nas do III ligi, będzie trenem na lata.

Z: został ściągnięty ze Śląska. Na pewno było mu trudno się odnaleźć

M: najpierw był trenerem pomocniczym u Rześnego.

Z: Za jego sukcesem stał Skomra. Wiedzę miał, umiał ustawić zespół. Pracował jako BHP-owiec w mleczarni, skończył kurs. Miał papiery trenerskie, wymagane w III lidze. Po odejściu Skomry trochę się to kończyło. Sukces jednego jest porażką drugiego. Tak jest w każdym klubie.

*

Pamiętam, że po meczu z Brzeskim do szatni przynieśli dwie zgrzewki „Okocimia”. Ale i u nas też  były czasy, że dawali ser.

Niektórzy złośliwi mówili, że ser lądował często w bagażniku sędziego

Z: złośliwie się śmieli, ale to była prawda

M: tak samo się śmiano, jak na mecz do Hutnika jechaliśmy dwa dni. Nie jechałem wtedy z nimi. Przyjechaliśmy na ten mecz w Krakowie, chyba z Michałem Szczygielskim. I byłem takim „łącznikiem”. Co ja się odzwoniłem do Leszka Kura, kierownika…

Z: pamiętam pierwszy mecz, już w III lidze, właśnie wyjazdowy z Hutnikiem. Skomra kupił autobus,  zajechaliśmy do Krakowa jako beniaminek. I co? „Wieś przyjechała do miasta”. A my przyjechaliśmy klubowym autokarem, gdzie żaden III-ligowiec nie miał swojego. I krakusy: jak takie buraki mogli przyjechać swoim autobusem? Z napisem „Orlęta Spomlek”. Jak z niego wychodziliśmy, przecierali oczy…

Często jeździliśmy w przeddzień. Śpisz w hotelu, powiedzmy 50 km przed Krakowem. Nieprzewidziany wypadek jest taki, że nie ma jak objechać. I chyba wtedy tak to było.

Mirosław Piasko był członkiem zarządu, Zbigniew Kurenda – zasiadał w zarządzie dwie kadencje.

M: prowadziłem stronę powiatowykibic

Z: pamiętam długie dyskusje, jakiego zawodnika kupić. A jakiego się pozbyć. Ale generalnie wszystko skupiało się na decyzji prezesa. Wysłuchał naszych racji, w zarządzie nikt nie był z przypadku. Albo musiał tą piłkę lubić, albo wiedział, że może coś dla tego klubu zrobić.  Dzięki Lutemu ten walec po stadionie przejechał 

M: pamiętam, jak p. Brożek zrezygnował z funkcji prezesa. Wyszedł, „zrezygnowałem dla dobra klubu”. Sam wszedłem, dzięki żonie -była związana z prezesem Skomrą przez działalność polityczną, w SDRP, potem SLD. Ja lubiłem robić zdjęcia, dostałem malutką Minoltę. Ponieważ aparat nie był pierwszej klasy, to i nie były takie zdjęcia. Ale już jakąś dokumentację zacząłem prowadzić. To był 2004 rok. Trwało to prawie dekadę. Zbyszek kręcił filmiki z meczów. Miał kamerę, potem robił to też kierowca, pan Stasio. Później Andrzej Skrzeczkowski (2005-13).

Później robił to Piotrek Kopeć. Jego filmiki były już lepszej jakości. 

Od meczu do meczu człowiek się wciągał. „Karierę” przerwała choroba w 2010 r. Wtedy mniej wyjeżdżałem na mecze, robiłem zdjęcia na spotkaniach domowych.

Miałem też epizod z kawiarnią sportową. Stałem za barem. Gdy graliśmy sparing z Górnikiem Łęczną, razem z żoną przygotowaliśmy obiad. Organizowaliśmy różne uroczystości, imieniny. Poczęstunek był także dla grup młodszych. Urządzaliśmy klubową wigilię. 2013 r., był ks. Marek Buch.

Z: Skomra też nie od początku pokochał piłkę. Jego pierwszą miłością był żużel. Pchał pieniądze w lubelskiego żużlowca, Kępę. Przekonał go Jacek Piekutowski, żeby zajął się Orlętami. On to trawił, trawił i przetrawił. Zaczęła się „złota era”.

Przed prezesurą Jacka, był Zbyszek Mańko. Ten ostatni spytał w końcu, czy znajdzie się dla niego miejsce w przyszłym zarządzie. Nie oszukujmy się, przed każdymi wyborami się rozmawia. I powiedzieli, że miejsca już nie będzie (śmiech). Nie przyszedł nawet na zebranie

Po odejściu Skomry ze Spomleku, przyszedł Bajko, który piłki już tak nie kochał. Zaczął egzekwować, pamiętam rozmowę ze Stężałą. Miał nie uczestniczyć w treningach.

Później kwestię Stężały postawił na ostrzu noża prezes Andrzej Tarkowski.

Z: Pamiętam początki Pawła Pliszki. Był taki okres, że jeszcze grał w juniorach i chodził do OHP w Maryninie. To był czas V ligi. Jechaliśmy z seniorami i jego trzeba było wziąć na mecz. A spotkanie było rozgrywane wcześniej. „Bez Pliszki nie pojedziemy na mecz, bo go nie wygramy!”. Pojechałem po niego, w OHP szefem był Andrzej Pawlina. Poprosiłem, żeby go zwolnił.

-Tego łobuza?! W życiu!

I nie chciał go zwolnić, aż się prawie pokłóciliśmy

*

Na wyjazdowym meczu z KSZO. Archiwum prywatne M. Piasko

M: robiłem zdjęcia, na początku też kręciłem filmy. Później przeszedłem na aparat, oddając kamerę koledze – sprawozdawcy, i kierowcy. Filmiki umieszczaliśmy na stronie – powstałej najpierw jako prywatna. „Powiatowego kibica” założył Jacek Szwaj, wówczas uczeń III klasy liceum. Wysyłałem mu materiały, on na tej stronie je  zamieszczał. Strona była prościutka, kwadratowa. Najpierw płaciłem Jackowi z własnych pieniążków, później klub zagospodarował ją jako oficjalną.

Z: nosiłem mu teksty, które pisałem.

M: klub zauważył, że robimy dobrą robotę. Mieliśmy też wsparcie od p. Wawrzaszka. Później stała się oficjalną stroną

Z:  pisałem artykuły – cykl felietonów – „Spod ciemnych okularów”, opisywałem każdy mecz. Jeden z tekstów po awansie, miał tytuł „Orlęta = Chelsea Podlasia”.

To określenie wtedy funkcjonowało

Może trochę na wyrost, ale jakoś przylgnęło. Zaczepiał mnie Edek Szczepaniuk na stadionie: „kto to pisze te artykuły?” On myślał, że ktoś mi je pisze (śmiech).

M: Później zarządzanie stroną przejął Michał Szczygielski.

Z: Dobrze się stało. Młodsze pokolenie…Rozmawiał ze mną o tym Skomra, byłem za. Powiedziałem, że chętnie ustąpię.

M: Michał to  bank informacji

Z: On tym żył. Nie miał rodziny. Pytałem Mirka na balu, czy się ożenił (śmiech)

M: Ożenił się . Ma dobre pióro. Później była przerwa i wzięli ją młodzi – Przemek Kośmider itd. Powstała nowa ekipa i po jakimś czasie stanęła nowa strona. Teraz jest to bardziej profesjonalne – kamerzysta robi fajne „przejścia” kadrów itd. 

Z: były takie momenty, że po meczu, w poniedziałek pytali się: „a jeszcze na stronie nie było tego artykułu. Kiedy się ukaże?”. Czasem ukazywało się we wtorek. Robiłem to na dyskietce.

M: materiały nosiłem nagrane na płytę do p. Domańskiego. Po niedzieli, wszyscy trenerzy grup przysyłali informacje z meczów – kto strzelił bramkę itd. Było przy tym pracy. Zamieścić te wszystkie grupy, opisać…

Z: ale każdy wyjazd to była jakaś przygoda. Było trochę śmiechu, trochę wycieczki…

M: za każdym razem była okazja do zwiedzania miasta, miejscowości

Coś a la „Poznaj swój kraj”

M: To było edukacyjne

Końcowa refleksja?

M: Orlęta to ważna część mojego życia. Przez 10 lat mocno żyłem piłką. Pozostały miłe wspomnienia. Popatrzcie na dawne zdjęcia kibiców na trybunach, oni wszyscy mają fajne wspomnienia. Były pełne trybuny.

Z: na pewno miło wspominamy lata, gdy żywo działaliśmy w klubie.  Ale z Orlętami byłem przez całe życie – odkąd żyję, przychodziłem na stadion, bo innej rozrywki w tym mieście nie było. Patrzyliśmy, jak klub się rozwija. Pamiętamy tłuste lata – do dzisiaj gramy w tej III lidze [ z jednym sezonem w IV lidze – przyp. J.H.]. Byliśmy naocznymi świadkami awansu. Mimo obecnych trudności, obok ościennych miast – Łuków, Międzyrzec, Biała Podlaska – stoimy wysoko.

Jest trudno. Czy nas stać na III ligę? Możemy dyskutować. Przykro byłoby na 100-lecie z niej  spaść

M: kiedyś ta piłka była chyba weselsza. Krzyczeli kiedyś: „Majka, Panek na boisko!”

Z: niestety, nie ma sportu bez pieniędzy. I nie będzie.