-Ale miał pan szczęście panie komisarzu – rzekł policjant z komendy Szumskiego, który zaczął rozglądać się po pomieszczeniu.

-Gdzie ja jestem? – zapytał komisarz chwytając się za głowę.

-W domu tych samobójców. Potknął się pan i zemdlał, ale dziękować Bogu, że tak się stało.

-Która jest godzina? – zapytał Szumski.

-Pięć po szesnastej, panie komisarzu.

-To ile ja tu już leżę?

-Znalazłem pana pół godziny temu, zaraz będzie lekarz.

-Nie trzeba – rzekł Szumski i powoli powstał z łóżka.

-Może niech pana najpierw zbada lekarz, panie komisarzu?

-Nie potrzeba. Gdybym się nie wrócił po te cholerne papierosy, to by mi nic nie było.

-Gdyby pan komisarz się nie wrócił, to by już pana komisarza nie było na tym świecie – oznajmił podwładny Szumskiego.

-Głupoty pan opowiada – skarcił go komisarz i zbliżył się do drzwi. W tym momencie stanął jednak jak wryty, widząc co się stało z jego samochodem.

-Gdyby pan nie wszedł do środka, to było by po panu. Nie miałby pan żadnych szans. – Tym razem Szumski przyznał rację swojemu podwładnemu i z wrażenia usiadł na schodach. Jego samochód był bowiem zmiażdżony przez potężne drzewo, w które uderzył piorun.

-Muszę tu przyjechać w piątek na pogrzeb.

-A pan komisarz znał ich?

-Trochę ich znałem – rzekł Szumski i po chwili zawahania dodał – Teraz nawet wiem, jak umarli.

-Pan komisarz musi trochę odpocząć. Po takim upadku, ma się różne odczucia.

-Takiej sprawy jeszcze nie miałem. I obym już nigdy nie miał – rzekł sam do siebie Szumski, po czym wolnym krokiem zbliżał się do samochodu, którym przyjechał jego podwładny.