– Ludzie pytają – np. Pani Fryzjerka – Pan to wszystko pamięta?

– Tak, z tą pamięcią pisarzy coś jest na Rzeczy. – Kartkuje książkę. Zatrzymuje się. Zaczyna czytać. Chyba się uśmiecha, chyba.

– Trafiłeś – już ktoś też mi mówił – że się fajnie ze mną obcuje.

– Podoba Ci się? – Pyta szybko, krótko. – Wiesz, i że Uznany Poeta. – Uznany Poeta jakby mu wpadło jednym uchem a drugim coś tam – jakby to słyszał często – jakby to wiedział o sobie – jakby to było Codziennością. – Już, ktoś mi mówił – że ze mną się Fajnie Obcuje.
Później – wychodząc od Niego – słyszy – różne wersje ‘Dzięki’ – i widzi patrząc przez ramię – jego zadowolone oczy – jakby lekko zapłonęły – dobry, pięknym ogniem – i jakby były na prawdę szczęśliwe.
Ale bez podniet i nad wyraz rzucania się sobie w ramiona – cokolwiek to znaczy i jak.

Siedzi – za nim na parapecie książki – po lewej stojak z książkami – po prawej biurko – z książkami, publikacjami – przed nim – w linii prostej – przestrzeń – aż do ściany – witrynka z książkami – po prawej linii prostej sekretarzyk – Rafał później pokazuje mu listy rodzinne z lat 50-60? – interesuję się trochę historią – trochę liznąłem na studiach – interesuję się – Rafał – znów usiadł na fotelu – wyciągnął nogi na stolik kawowy – przy drugim szezlongu – wzdłuż ściany.
Wyciągnął – swoje nogi – na stolik kawowy – drugi raz nie trzeba pytać – etykieta tego wymaga i później nie – drugi raz nie trzeba pytać. Wyciąga swoje nogi – stopy obute – na stoliku kawowym. A na stopach buty.
Buty Rafała. Buty Rafała – i tu kropka.
To Buty Rafała.

Zerka na swój notes leżący przy udzie – wyczuwa go dłonią – nie musi patrzeć. Dotyka. Nawet może kreśli kółka lub delikatnie masuje – opuszkami palców.

– Pamiętasz moją książkę?

– Czekaj, którą? Tą z rozgardiaszem na okładce?

– Na każdej jest rozgardiasz.

Przychodzi mu do głowy – że to zbyt oczywiste – zamiata wzrokiem po DoSłownej – ścianach, pułkach, miejscach – książki. Widzi w oddali – bliżej wejścia – dużą żółtą książkę – z napisem – Kafka.

– Co tam masz Kafki?

Rafał wstaje. Podchodzi do Kafki. Wyciąga Kafkę. Mówi, że jakaś biografia – Kafki.

– E, to nie wiem. Lubię. Kafkę. „Proces” parę razy. A ostatnio – w Warszawie – to chyba Międzynarodowe Centrum Kultury czy Sztuki – przy Koperniku – Centrum Nauki Kopernik – upolowałem – Kafkę po angielsku – i wcale nie „Proces”. Ale jestem dumny z siebie.

– Lubisz?

– No. Wiesz, u mnie z Teatrem cienko. Ale na adaptację „Procesu” poszedłbym kilka razy.

Idealnie sceniczny tekst – cały tekst podzielony na kilka scenek. No po prostu czysta – sztuka słowa, bo przecież nie Forma – Poezja. Tak?

– Po angielsku? – Rafał mówi trochę niewyraźnie, trochę się zacina, trochę nie dopowiada, zamyśla się, kończy, wrzuca słówka w środek zdań, o tym no, to jest, supreme, to?

– Supreme? Najwyższy stopień. Najwyższy Krąg. Na osobisty użytek – Love Supreme – Najwyższa Miłość. Miłosierdzie. Czysta Miłość. Taka Pierwsza – ale nie, że 17nastka na imprezie – bo już czas – i śnił się pulsujący penis – więc już czas – na jakiejś imprezie – nie – nie – taka Pierwsza – jak Słowo. Love Supreme.

– Jesteś kawał gnata Pisarza.

 

Podniósł notes na wysokość…

– …literówka? – zbliżyli się do siebie i oddalili – jak dwie kule bilardowe.

– No, literówka.

– Ale, gdzie? Na końcu?

– Ja nie jestem żadnym ortografem. Po prostu czytałem, i rzuciło mi się w oczy – przerzutka taka. – Drugi, albo trzeci wiersz.

– Od końca? Który?

– Nie. Drugi albo trzeci – od początku. Ostatni wers – któro, który, która, które – coś takiego.

– O rzesz ku?&!wa mać! – Zaklął jak każdy Poeta potrafi. – Nie mam tutaj. Czekaj. – Siadł przy laptopie, za wybitnym biurkiem. Kuśmirowski pomagał mu wybierać – jak stwierdził – że Kuśmirowski urządzał. On wie co to mebel – on wie co to mebel stary – większość to podróby – niby stary. A on się zna. – Który?

– Drugi albo trzeci, ostatni wers bodajże – który, któro, które.
Otwiera laptopa – klika – otwiera – wiersze – drugi i trzeci. Don K. podchodzi – pokazuje mu palcem w laptopa – na otwarty wiersz. Ostatni wers – miał racje – która, któro, który.

– Orzesz mać! Masz rację. Bo to miało być inaczej. – Pokazuje palcem na cztery wersy wstecz – na całą strofę – przerzutka. Pokazuje palcem – wers po wersie – cztery ostatnie. – Bo to miało być inaczej. Ale tak – fakt.
Nie powiedział, choć może – to wisiało w powietrzu – że tomik już ma trochę czasu – być może włożony w tubę – zarósł by mchem lub trawa by zakiełkowała – ale nie.

– Dobry jesteś. Znasz się na tym – coś tak powiedział, ale trochę niewyraźnie.

– E tam – czytałem po prostu – i coś mi się tu nie zgadzało. Żaden ze mnie – ortograf. Nawet tylko choć trochę zerknij w moje pisanie.
Rafał wstaje zza biurka. On siada na szezlongu. Rafał wraca na fotel. Siada. Być może i nawet kładzie nogi na stoliku kawowym. On – siedzi – pod światło – z zza styłu okna – i – bierze – w dłonie – notes. Patrzy – patrzy na hasła – kilka haseł w notesie – na pierwszym miejscu – zapisane „…literówka” – patrzy niżej – na hasła – dwu, trzy wyrazowe – i do jasnej ciasnej – nic mu nie przychodzi do głowy.

– A co tam masz dalej? – Pyta Rafał – nie wie – czy patrzy na niego – czy na światło za oknem – czy próbuje go zobaczyć pod to światło za oknem.
A on – do jasnej ciasnej – bramy słodkiej – i drogi wąskiej – ale lekkiej – nie może – sobie – do jasnej ciasnej – i wąskiej – nic – do cholery przypomnieć. Patrzy na tych kilka haseł – wie o co chodzi – ale mu nic nie przychodzi do głowy. Słabo mu się robi – napiłby się kawy – zawsze – w takich sytuacjach – wie wszystko – jak na dłoni serce na temblaku dusza – a – teraz – no ciasna – cisza i pomroczność jasna. Patrzy – na te – swoje – hasła – notatki – na kartce notesu.

– Co tam masz jeszcze?

I zaczyna. Improwizować. Tylko do pierwszych dwóch nut haseł. Bo – no jasna, ciasna – nigdy mu się to tak nie zdarzyło zdarza – że ma pustkę w głowie. Zawsze – zna te swoje – hasła – na kartce – notesu – jak parę pierwszych akordów – dwunastek bluesowych – ale teraz – jak nigdy – nigdy mu się to nie zdarza – ma pustkę.
Odczytuje więc tylko szybko – te hasła – i próbuje – to już nawet nie improwizacja – to już tylko John Cage – parę słów – do tych haseł.

– Nie wiem czemu ale Twoja poetyka przypomina mi poetykę Siwczyka. – Nie wie czemu – nic nie blaguje – nie czaruje – naprawdę.

– E, to dobrze.

Rafał coś mówi – a on tego nie wychwytuje. Denerwuje się – jak bawić się, ocierać – renderką (co to jest do cholery?) jak u Krynickiego. Albo tego drugiego. Krynicki albo ten drugi. Ku… jak on się nazywał? Ten drugi chyba. Nie Krynicki. Ten drugi – do jasnej cholery.

– Chociaż Siwczyk jest bardziej kościsty. – Próbuje.

– A wiesz – to dopiero teraz – wyszło. To wszystko w formie sonetu. Ja nawet o tym nie myślałem – po prostu pisałem – to chyba było, gdzieś we mnie – po prostu pisałem. I to wszystko jest w formie sonetu.

– No tak – te strofy. Dycki chyba też całe życie pisze sonety – treścią nie-sonetów. – Może nie stwierdza – ale i nie pyta. Jak nazwa własna wydawnictwa – Karol Sułek Kropka i. To i tu to jest ważne.

– No właśnie. Tak to jest.

– No tak – i te rymy wewnętrzne. – Nie odpowiada – uśmiecha się kącikiem ust?

– I ta wełna, te rzeki – u Ciebie.

– To o co innego chodzi. Ta wełna – to takie energetyczne. Człowiek zostawia po sobie ślady – w rzeczywistości – takie węzełki – taką wełnę. – Przytakuje mu – nie jest wybitnym ulubieńcem tych wymiarów. Przychodzą mu do głowy – słowa jego żony – się podśmiewała – nawet – chyba – że dla Ciebie nawet horoskopy w dajmy na to „Życiu na Gorąco” – to też czarna magia. Tak – to prawda.
Rozmowa się trochę zapętla – jak węzełek włóczki?

Zerka na kartkę notesu. Patrzy – jakby nic nie wiedział – jakby tym razem – widział ale nie wiedział.