Początek „Handlówce” zaraz po 1945 r. dało Prywatne Gimnazjum Kupieckie dyrektora Kazimierza Boby.

Na początku było tylko paru zawodowych nauczycieli. Resztę rekrutował dyrektor spośród radzyńskich obywateli mających odpowiednie kwalifikacje. Można powiedzieć, że była to ich dobra wola działania na rzecz oświaty.

Zawodowymi pedagogami byli: Kazimierz Boba, Dominik Lappe, Zofia Petrulewicz, p. Jankowski i p. Szrejterowa, a wykładowcami: Józef Ponikowski, p. Kłos, p. Grzegorzewski, p. Klimkiewicz, Tadeusz Góralski, p. Nohr, Adam Mitscha (muzyk, były profesor Konserwatorium w Katowicach) oraz ks. katecheta Donat Stawski. Woźnym był p. Rychlicki.

Profesor Mitscha był dobrym człowiekiem, z poczuciem humoru. Na początku roku kompletował chór szkolny, dobierał odpowiednich uczniów. Wtedy do kancelarii przyszedł chłopiec z niższej klasy, nie mający pewności, czy został przyjęty. Zapytał: ”Panie profesorze, jak ze mną jest, czy ja mogę w chórze śpiewać?”. Wyraźnie było widać, że chce. Na to profesor: ”Możesz, ale cicho.”

Prawie cała obsada to byli ludzie, którzy znaleźli się na naszym terenie po wojnie. Poziom nauczania był dobry. Młodzież miała zapał do nauki, a pracę grona pedagogicznego charakteryzowała się pełnym oddaniem.
Potrzebna była sekretarka. Dyrektor Boba przyszedł do mnie i namówił do tej pracy. Zaczęłam 1 grudnia 1944 r. Dodatkowo uczyłam pisania na maszynie. Gimnazjum mieściło się na drugim piętrze szkoły podstawowej, dzisiejszej „Jedynki”.
Od początku szkoła była aktywna i organizowała różne imprezy. Działało kółko taneczne, zaś profesor Mitscha opracował i wystawił w Oranżerii „Wieczór kolęd”.

Reszta Polski została wyzwolona do maja 1945 r. W wakacje obsada zaczęła się rozjeżdżać w swoje dawne strony lub na Ziemie Odzyskane. Dyrektor Boba wyjechał do Kędzierzyna na Śląsku i zabrał ze sobą parę osób. Mnie też proponował wyjazd, ale nie chciałam rozstawać się z rodziną.

Szkoła, utrzymywana dzięki dobrej woli światłych radzyniaków, przeszła pod Powiatową Radę Narodową. Dyrektorem został mgr Władysław Rygier – matematyk, który podczas wojny przebywał u rodziny w Maruszewcu. Jego żona Aniela była polonistką i przed wojną pracowała wraz z nim w Seminarium Nauczycielskim w Grodnie, w szkole ćwiczeń. Oboje byli dobrymi pedagogami.

Władysław Rygier stworzył od nowa zespół, co nie było wtedy łatwym zadaniem. Ja pracowałam nadal jako sekretarka, uczyłam pisania na maszynie i stenografii, a dodatkowo „trzymałam kasę” – w teczce skórzanej, czasem mocno wypchanej. Codziennie zabierałam ją do domu. Mieszkałam bardzo blisko. Raz tylko nie zabrałam jej ze sobą. Gdy się zorientowałam, pobiegłam po nią pełna obaw. Kancelaria była otwarta, ale teczka leżała na swoim miejscu. W środku znajdowała się spora suma pieniędzy.

Gdy szkołę upaństwowiono, pensje przychodziły z kuratorium w Lublinie. Sama się teraz dziwię, jak w tej prowizorce dawałam sobie radę przez kilka lat. I że mnie nikt nie okradł.

Dyrektor był bardzo zaradny, a i władze miasta sprzyjały. Na trzeci rok nauki, czyli rok szkolny 1946/47 poprawiła się sytuacja lokalowa. Dostaliśmy samodzielny obiekt – cały na potrzeby szkoły (kamienica przy ulicy Bohaterów po p.Królewskiej – Więcierzewskiej).