Śledząc losy Radzynia w latach 1939-1944 warto przed lekturą poniższych wspomnień powrócić na chwilę do cz. II („Radzyń 1944”).

…Mieszkał też u nas na kwaterze inżynier major Grisza Klimienko, Ukrainiec. Mówił, że mu się w Polsce tak wszystko podoba. Był w kościele i jak ludzie modlili się i śpiewali, to tak się przejął i przeląkł, że mu „włosy dęba stanęły”. Dużo z nami rozmawiał, ale jak już szofer poszedł do pokoju spać. Pan Konopka, co rozprowadzał na kwatery, to się do nas śmiał, że jak on przyjeżdża, to prosi, by go znów zaprowadził tam, gdzie Pola i Ireczka. Przyjeżdżał z frontu, rozkładał jakieś mapy, coś opracowywał. Ja w dzień byłam w pracy, wieczorami uczyłam się w gimnazjum, a dopiero w nocy odrabiałam lekcje. Raz wyratował mnie z niebezpiecznej sytuacji. Jakiś ruski patrol zauważył światło, choć to było z tyłu, od podwórka. Podeszli do okna i żądali by im koniecznie otworzyć. Wtedy ja go obudziłam, wyszedł do nich, wyjaśnił, że on tu na kwaterze ze skierowaniem od komendanta, musieli odejść. Nie wiem, czy przeżył wojnę. Napisał tylko list, to znaczy jakiś żołnierz mu napisał, łamana polszczyzną, że nas nigdy nie zapomni.

            Warto wspomnieć o jeszcze jednej osobie z okresu zaraz po wyzwoleniu. Do naszego biura tj. Urzędu Ruchu Drogowego przychodził taki grzeczny i inteligentny pan Szubański, załatwiać sprawy dla firmy Społem. Pomagałam mu, by załatwiał je pomyślnie, więc byłam z nim w dobrych stosunkach. Czasem, jak wyglądałam oknem przy ulicy, a on przechodził, to zatrzymywał się i rozmawialiśmy. Jak tylko Niemcy wyszli, to się okazało, że nazywa się Jabłoński, jest lekarzem, od razu zaczął pracować w szpitalu. Był pochodzenia żydowskiego. Jego żona i córka zginęły, a on przetrwał dzięki papierom jakiegoś zmarłego Polaka. Przed wojną miał w Warszawie własną klinikę. Dla miasta to była sensacja, bo był ogólnie znany.

W Radzyniu z miejsca ruszyło życie kulturalne, miejscowa inteligencja organizowała przedstawienia, takie różne „składanki”. Przyjeżdżały rosyjskie teatry wojskowe.  Przed jednym z takich przedstawień pan Jabłoński przyniósł bilety i prosił, bym z nim poszła. I zachodził czasem właśnie do nas, choć wtedy byłby wszędzie mile widziany. Wkrótce jednak przyszedł w mundurze majora WP z informacją, że go przenoszą do lubelskiego Szpitala Wojskowego. Serdecznie się z nami pożegnał. Nie wiem, jak potoczyły się jego dalsze losy, ale można sądzić, że już pozytywnie.

Wreszcie nadszedł dzień 9 maja 1945. Ogłoszono koniec wojny. Świętowano na placu przed kościołem. Przemówienia, orkiestra. Nagle lunął rzęsisty deszcz. Wszyscy przed nim uciekli. Nasza grupa z wieczorówki dotrwała w szeregu do końca, by zamanifestować swoja radość.

W naszym Gimnazjum Kupieckim ucząca się młodzież, oprócz obowiązującej opłaty za naukę, była zobowiązana dostarczać jeszcze tzw. „deputaty”, czyli różne produkty. Wiem, że było to mięso, słonina, może mąka. Biedni byli z tego zwolnieni. Produkty te były rozdzielane między nauczycielami, w tym trudnym powojennym czasie. Przypominam sobie, jak panu Mitschy, który przed wojna był profesorem w Konserwatorium Muzycznym w Katowicach, a tu prowadził naukę śpiewu i chór, naszykowano pełny plecak tej żywności i poniósł do domu. Zresztą zaraz w wakacje wyjechał z rodziną.

Nadszedł koniec roku szkolnego, wtedy dopiero 15 lipca. Nauczyciele Gimnazjum Kupieckiego rozjechali się. Jedni na swoje dawne miejsca, ale większość na Ziemie Odzyskane. Mój dyrektor, p. Kazimierz Boba wyjechał do Koźla na Śląsku i zabrał większość grona nauczycielskiego. Mnie tez proponował ten wyjazd, ale nie zdecydowałam się.

By dalej prowadzić szkolnictwo w Radzyniu zawiązała się Spółdzielnia Oświatowa. Nasze gimnazjum zmieniło nazwę na „Handlowe”. Dalej mieściło się na drugim piętrze szkoły powszechnej. Dyrektorem został p. mgr Władysław Rygier, działacz spółdzielczy, były nauczyciel Liceum Nauczycielskiego w Grodnie. Jego żona była polonistką. On zorganizował cały nowe zespół, co nie było wtedy łatwo.

Ja nadal pełniłam rolę sekretarki i uczyłam pisania na maszynie. Jednocześnie chodziłam dalej na wieczorówkę, kl. III/IV, m. in. z Janką Ochniówną

Jednym z nowych nauczycieli był pochodzący ze Lwowa Zdzisław Hapka. Po utracie tego naszego Lwowa wszyscy byli do lwowiaków bardzo życzliwie nastawieni. Zaczęło się między nami uczucie, zaprzyjaźnione grono nauczycielskie też nam „kibicowało”, W rezultacie wzięliśmy ślub 22 kwietnia 1946 roku w kościele parafialnym w Radzyniu. Udzielał go nam znajomy ks. Emil Kodym, szkolny katecheta.