Wiemy już, skąd swe imię nasze miasto wzięło,
pod którym w licznych krajach wielce zasłynęło.
Ale oprócz imienia każdy gród na świecie
ma swój herb czyli godło – na pewno to wiecie.
Ile miast tyle herbów. Lublin herb ma także,
ale dziwny i śmieszny jest ten herb, bo jakże
można uwiecznić w godle małego koziołka,
co mordką swą chce zerwać z samego wierzchołka
winnego krzewu grono soczyste i smaczne…?!
I zanim o tym herbie opowiadać zacznę,
powiem tylko, że patrząc na kozła urodę
nie wstydzę się, że Lublin zwie się „Kozim Grodem”…

Kiedy nasze miasto było bardzo młode,
było nie za dużym, ale silnym grodem.
Miało kilka świątyń, wieżę, liczne chaty,
trochę sklepów, rynek, karczmy i warsztaty.
Jednak na nie szczęście czas był niespokojny
i Lublin dotknęły najazdy i wojny.
Cały wiek trzynasty zbóje i rycerze
łupili te ziemie. Pożary, grabieże
wciąż niszczyli miasto z trudem budowane,
które co lat kilka było najeżdżane
przez Tatarów, Prusów, Jadźwingów i Litwę.
Często tak bywało, że po ciężkiej bitwie
i krwawej obronie lubelscy grodzianie
tracili nie tylko dobytek, mieszkanie,
ale także życie – dobro najcenniejsze.
Czasy były trudne, nie tak jak dzisiejsze…

Podczas jednej z wojen, gdy tatarskie wojsko
zalało jak powódź całą ziemię polską,
gród lubelski został ogromnie zniszczony,
a majątek mieszczan całkiem rozgrabiony.
Ten, kto uszedł z życiem chronił się w wąwozach.
Uciekła tam także jedna mała koza,
wystraszona wielce tysiącami krzyków,
chroniąc się przed dziką hordą napastników.
Gdy najeźdźcy z łupem miasto opuścili,
razem się zebrali ci, co rzeź przeżyli:
kilkadziesiąt kobiet i ich dzieci małe,
które się w wąwozach przed wrogiem schowały.

Głośno lamentując zrozpaczone matki
tuliły do piersi wygłodniałe dziatki
i pytały siebie: „Kumo, czy nie wiecie,
skąd tu wziąć żywności, by nakarmić dzieci…?”
Wtem z wysokich krzewów, co rosły w wąwozie,
rozległ się donośnie radosny głos kozy
i małe zwierzątko z bródką i z różkami
podbiegło i stojąc między kobietami
zdawało się mówić w swym języku kozim:
„Głód waszym pociechom ze mną nie zagrozi.
Choć jestem nieduża, dam im tyle mleka,
ile wody w sobie ma niejedna rzeka!”

I tak też się stało. Dzięki kozie małej
nakarmiono dzieci w okolicy całej.
One, gdy dorosły, gród odbudowały
i o dobrej kozie zawsze pamiętały.
Dzięki nim przez lata opowieść przetrwała
i w naszej pamięci wciąż jest koza mała.

Kiedy na początku wieku czternastego
do króla w Krakowie, Łokietkiem zwanego,
pojechali prosić lubelscy mieszczanie
o prawa dla miasta i herbu nadanie,
tę właśnie historię mu opowiadali.
Król im prawa nadał takie jakie chcieli
i herb miastu przyznał, na którym koziołek
wskakuje na krzewu winnego wierzchołek,
bo kiedyś winorośl na słonecznych stokach
wzgórz lubelskich rosła piękna i wysoka.

Patrząc na koziołka na tarczy herbowej
zawsze pamiętajcie tę starą opowieść
o śmiesznym zwierzątku z bródką i z różkami,
co uratowało Lublin przed wiekami.