Ze wspomnień Ireny Hapkowej.

W naszym domu pielęgnowane były dobre stare tradycje. Święta obchodzono bardzo uroczyście. Ojciec i stryj byli zwolennikami Piłsudskiego. W domu wisiał jego portret. Stryj jeździł kiedyś do niego w jakiejś delegacji. Po śmierci Marszałka nosiliśmy żałobę, a ojciec z matką jeździli do Krakowa, sypać ziemię na jego kopiec. Mieliśmy sentyment do Wojska Polskiego.

W domu też „politykowano”, dyskutowano na bieżące tematy. Stryj i ojciec, bracia, czasem sąsiedzi. Kupowali satyryczną gazetę „Mucha”. Pamiętam z niej taki fragment: człowiek z miotłą i przypiętą do piersi kartką z dużą „Jedynką”, a niżej podpis: „chłop z jedynką wymiecie wszystkie partyjne śmiecie”. Lista nr 1 była za Piłsudskim. Osłuchałam się o Witosie i innych politykach, a że pamięć miałam dobra, to wszystko się w niej utrwalało. I pamiętam, że jak zachodziłam do sąsiadów, to się mnie pytali: „a co tam Irciu w polityce/”. No i ja mówiłam.

***

Obraz Radzynia, a tym samym naszej młodości, nie byłby pełny, gdyby nie wspomnieć o Ochotniczej Straży Pożarnej. Należeli do niej najlepsi obywatele. W święta państwowe grała ich orkiestra Na Wielkanoc, przy grobie Pańskim, trzymali wartę w kaskach ,z toporkami na ramieniu. Jak byłam mała, to mi imponowali, stojąc nieruchomo w kaplicy. (…)

W 1930 roku, gdy miałam 7 lat wybuchł w Radzyniu wielki pożar. Spaliło się całe śródmieście, wszystko, przeważnie żydowskie kamienice i domy. To było straszne! Jak wyszliśmy w nocy z domu, widać było wielką ścianę ognia, słyszeliśmy krzyki.

Na nasze podwórze Żydzi zaczęli zwozić towary. Całe bele materiałów. Mieli zaufanie do ojca i stryja. Po tym wielkim pożarze miasto wybudowało pod murami parku budki, by ci pogorzelcy mieli gdzie przetrwać lub handlować.. Obok skweru – hale. Budki częściowo znikały. Wielu Żydów miało rodziny w Ameryce, które pomogły im w odbudowaniu ich kamienic i stopniowo miasto wracało do normalnego stanu. Od tego czasu na dźwięk strażackiej trąbki drżałam i szybciej biło mi serce. To także część naszego dzieciństwa i młodości.

Jakiś czas na życie naszego miasta rzutowała regulacja rzeki Białki. Jednym z powodów tego przedsięwzięcia była chyba potrzeba zatrudnienia części bezrobotnych. Przybyło wtedy na nasz teren dużo ludzi, przeważnie młodych. Niektórzy się tu nawet ożenili i zostali. Do dzisiaj utrzymują się te umocnienia brzegów i rzeka płynie w tym samym korycie.

Rzeka nasza miała wtedy w różnych miejscach inną głębokość. Za miastem w stronę Zabiela była właśnie taka „głębia” i zwała się Gradówiec. Utopił się tam kiedyś rosyjski oficer. Jak jego matka potem przyjechała, to tak rozpaczała – w ich języku to brzmiało – „synu, tyś się w morzu kąpał, w Wołdze, a tu utonąłeś w takiej parszywej rzeczce!”.

Stadion

W tym też przedwojennym czasie powstał u nas stadion sportowy, przy ulicy Warszawskiej, ale na dawnym dworskim terenie o nazwie „Rabsztyn.” Teren ten podarował miastu dziedzic okolicznych dóbr – Bronisław Szlubowski. Nawet przez jakiś czas przy jego budowie pracował mój brat Czesław, w nadzorze, kiedy nie miał stałej pracy. Otwarcie było uroczyste i zaczęło się nabożeństwem w kościele. Przemawiał ksiądz Konstanty Grzybowski. Byłam w kościele i na tym otwarciu. Od tej pory odbywały się tam mecze piłki nożnej i różne obchody czy uroczystości. Były ładne trybuny. Obok funkcjonował basen kąpielowy.

Koszary

Może należałoby jeszcze wspomnieć o tzw. „Koszarach”. Usytuowane za rzeką na wzgórzu służyły carskiemu wojsku. Porządne baraki, piekarnia, stołówka dla oficerów, tzw. „stołowaja”, a bliżej miasta nad rzeką – łaźnia dla wojska. Oficerowie mieszkali w mieście. Sołdaty w wolnych chwilach robili w mieście Żydom różne hece, niektórzy kradli im coś z żywności. Na ten temat było dużo śmiesznych opowiadań, o czym się nieraz w domu mówiło, starsi wspominali.

Opowiadali też, jak jeden wojskowy koń na stare lata został sprzedany Żydowi i zaczął nim wozić wodę. Jak usłyszał trąbkę w koszarach na zbiórkę, rozbił Żydowi wózek i pędem pokłusował do koszar. Po czym stanął w szeregu na swoim dawnym miejscu. Wtedy im się szkoda go zrobiło i zostawili go na dożywocie.

Po I wojnie światowej, osiedlali się w tych barakach biedacy, z różnych stron. W mieście nazywano ich „koszarowcy”. Tylko w byłej oficerskiej stołówce mieszkało parę urzędniczych rodzin. Stopniowo kilka baraków rozebrano. Także piekarnia została przerobiona na mieszkania. Łaźnia była w czasie międzywojennym zabita deskami. Po II wojnie i wyzwoleniu , z czasem ją uruchomiono dla miasta i miała powodzenie. Gdy ludzie mieli coraz więcej własnych łazienek, nie była już potrzebna.

Cerkiew

Ponieważ rosyjscy urzędnicy, oficerowie, żołnierze stanowili liczna grupę, mieli własną cerkiewkę[cerkiew św. Jerzego Zwycięzcy, powstałą w 1882 r. – przyp. J.H.] , zresztą bardzo ładną, położoną na skwerze koło parku przy ulicy Międzyrzeckiej.

Po wojnie, jak już tu prawosławnych nie było, zdjęto jedną kopułę i zamieniono na katolicką świątynię, Został kościołem szkolnym, zwano go kościółkiem, bo rzeczywiście był nieduży. W niedzielę i święta młodzież gimnazjalna i dzieci szkolne miały tam swoje nabożeństwa, odbywały się tez rekolekcje adwentowe. Co roku odprawiano rezurekcję o północy, gdy w kościele parafialnym o 6 rano. Wybuchy granatów z tej okazji robiono w pobliskim parku. Byłam na takiej rezurekcji. Przed wojną na terenie tego skweru wycięto część drzew i usytuowano Szkołę Powszechną. Nareszcie szkoła przestała się tułać po wynajętych lokalach. Zbieraliśmy się wtedy na boisku szkolnym i szli do kościółka parami.

W ’39, choć bomby niemieckie spadły blisko na park, kościół ocalał. Potem Niemcy zrobili w nim jakiś magazyn, gdy zajęli szkołę na swe koszary, ale z zewnątrz kościółek był bez zmian. Po wyzwoleniu władzom partyjnym bardzo przeszkadzał taki obiekt w pobliżu szkoły. Dotąd stosowano wobec parafii różne szykany i podstępy, aż go rozebrano.

Warto wspomnieć o międzywojennych porządkach w Radzyniu, na ulicach i podwórkach. Każdy dbał o porządek przy swoim domu i na ulicy przed domem. W zimie lód nie leżał na chodnikach. Odbywały się regularne „odbijanie” i posypywanie popiołem. Popiół wtedy miał każdy. Nie sypano soli, która niszczy obuwie. Policjanci czasem przypominali o porządkowaniu ulic. Kiedy nastał minister Sławoj Składkowski, w całym kraju, jak i naszym mieście, podnoszono stan higieny i estetyczny wygląd. Stawiano bramy, płoty i ustępy. Malowano domy i te płoty. Choć niektórzy głupi ludzie robili na ten temat uwagi. Jeszcze przez okupację i jakoś czas po wojnie ludzie tak dbali o ulicę i bezpieczne w zimie chodniki. Nieraz na całej ulicy pracowano, aż szum szedł.