Dawno, dawno kiedyś, a konkretnie w czasach młodości pradziadka, mój szlachetny antenat przelatując pewnego razu wzdłuż rzeki nad wpadającym do owego akwenu niewielkim strumyczkiem, na wystającej ponad jego lustro gałęzi dostrzegł kolorowego, niezwykle charakterystycznego ptaszka.

Wielkości szpaczka z wysmukłym dziobkiem, krótkim ogonkiem i małymi czerwonymi nóżkami. Żabocik soczyście niebieski z białymi plamkami na skrzydełkach, brzuszek cynamonobrązowawy. Sądząc po zajmowanej pozycji właśnie czatował na rybki.

Sprawiał niezwykle miłe wrażenie. Odtąd mój pradziadek ilekroć przelatywał w tamtym rejonie (a czynił to niezwykle rzadko niczym, przysłowiowa śnieguła w zimie), zawsze starał się przelecieć nad strumyczkiem, aby nacieszyć oczy sympatycznym rybakiem. Trwało to jakiś czas. Niestety „nic nie może wiecznie trwać” (1). Poszerzając pobliską szosę, zasypano strumyk. Pradziadek już nigdy więcej nie zobaczył owego fikuśnego ptaszka. To był właśnie zimorodek.

 

___

(1) „Nic nie może wiecznie trwać” A. Jantar, muz. R. Lipko, sł. A. Mogielnicki