Przed Wami mało znany zespół z jedną z najoryginalniejszych nazw w Polsce. Grająca mieszankę rocka, folku i ballady grupa z Wrocławia debiutowała na rodzimym SacroSongu w ’99 r. Kaseta z kolekcji naszego admina,  Łukasza.

To prawdziwa muzyczna uczta. Piękne i znane z Pisma św. teksty i szeroki wachlarz nie zawsze spotykanych na naszym muzycznym rynku instrumentów. Modlitwa śpiewem.

Pierwszy raz słyszycie o 40 i 30 na 70? Nie szkodzi. Przywołajmy wspomnienia Roberta Ruszczaka ( na nagraniu śpiewa i gra na akordeonie, sopiłkach, domrze i mandolinie)

Kiedy i jak się zaczęło?

Nastał rok 1999. Od sześciu lat grałem w zespole folkowym Chudoba, kiedy przeczytałem świadectwa Robert Litzy Friedricha, Darka Malejonka i Tomka Budzyńskiego – muzyków, którzy ogłosili, że spotkali żywego Boga i chcą oddać Mu swoje talenty i życie. Dotarło do mnie wtedy, że ze mną jest coś nie tak, bo jestem człowiekiem wierzącym, od urodzenia w Kościele a zamiast głosić Jego Ewangelię opowiadam ze sceny o Marynie i jej przygodach. Postanowiłem to zmienić. Muzyków szukałem i znalazłem w Duszpasterstwie Akademickim Wawrzyny, do którego trafiłem jakiś czas wcześniej. Pierwsze próby, trwające od września do grudnia 1998 wygasły nie przynosząc żadnych efektów. Ponownie w zmienionym składzie spotkaliśmy się w marcu 1999 r. w składzie: Marcin Oleksy – gitara, Jacek Bednarek – gitara, Artur Bednarski – djembe, Robert Ruszczak – akordeon, mandolina i sopiłki (ukraińskie flety ludowe). Na pierwszej próbie w salce DA poczuliśmy dotkliwy brak w naszym brzmieniu gitary basowej. Uruchomiliśmy swoje znajomości i na kolejnej pojawił się Marek Bryłka z basówką. Po kilku próbach, które przeniosły się z Wawrzynów do Klubu ToPo, znajdującego się w pobliskim akademiku, mieliśmy już minirepertuar – 4 piosenki. W lokalnym radiu usłyszeliśmy, że we Wrocławiu odbędzie się druga edycja przeglądu piosenki religijnej – SacroSong. Zgłosiliśmy się rzutem na taśmę i niespodziewanie wygraliśmy. Konkurs odbył się w piątek 4.06.1999 r. w refektarzu wrocławskiego klasztoru oo. Dominikanów, koncert laureatów w niedzielę 06.06.1999 r. na Wyspie Słodowej. Nie pamiętam co było nagrodą materialną, ale nagrodą, którą pamiętamy do dziś było utwierdzenie nas w tym co robimy. Docenienie nas przez profesjonalne jury i nadspodziewanie miłe przyjęcie publiczności dodało nam wiary w to co robimy. Mieliśmy też poczucie, ze skoro oddaliśmy na początku zespół Bogu i dostajemy takie prezenty to Jemu też to się podoba.
Po wakacjach żądni wrażeń i sukcesów ruszyliśmy do pracy z nowym zapałem i nowymi pomysłami. Zauważyliśmy, że oprócz włosów i paznokci rośnie nasza popularność, przynajmniej we Wrocławiu, w środowisku akademickim. Aby móc ją unieść postanowiliśmy powiększyć zespół – dołączyli do nas: drugi perkusjonista Łukasz Damurski (dołączył, choć się bardzo zapierał), gitarzysta Andrzej Ruszczak (młodszy brat, więc nawet nie próbował się opierać) i Artur Czerwiński – akustyk. Zespół opuścił Jacek – założył stowarzyszenie Nowa Rodzina i do dziś zajmuje się pomaganiem. Polubiliśmy się, próbowaliśmy często i systematycznie, zaczęły powstawać nowe piosenki, zaczęliśmy grać coraz więcej koncertów – pomyśleliśmy – jest szansa na fajną przygodę – Bóg jest dobry! Marzyliśmy o graniu koncertów, nagrywaniu płyt, ale nikt z nas wtedy nie przypuszczał, że przez kilka najbliższych lat będziemy spotykać się z sobą częściej niż z naszymi dotychczasowymi przyjaciółmi, że w letnich miesiącach będziemy mieć siebie dość, a późną jesienią i zimą będziemy za sobą tęsknić. Nigdy też nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będę w Ełku!

Kto nam kazał grać?

Gdyby Litza, Maleo i Budzy nie powiedzieli głośno, że wierzą i nie pokazali tego swoimi decyzjami i postawami, to pewnie Pan Bóg znalazłby inny sposób na nas. Przez długi czas grałem inną muzykę i chodziłem do kościoła i nic mi nie przeszkadzało – teraz czuje to inaczej – mogę grać co innego, jeśli starczy mi na to czasu, ale nie zrezygnuję z grania dla Niego. Uczę się odpowiedzialności za to co robię. Chciałbym móc tak szczerze powtórzyć za św. Pawłem – „biada mi, gdybym nie głosił ewangelii”. Wierzymy w Boga i kochamy muzykę – chcemy grać na Jego Chwałę i nieść ludziom Dobrą Nowinę!

Nasza muzyka

Na początku było nam bliżej do folku – był nawet lobbing, żebyśmy się jednakowo ubierali, jak w prawdziwej kapeli ludowej – nie chwyciło. Teraz trudno jednym słowem określić to co gramy – trochę folku, reggae, popu, bluesa oraz …weselne, poetyckie, harcerskie i rockowe riffy – zmieszaj, potrząśnij – oto nasza muzyka. Próbowaliśmy w okresach wzrostu naszej formy intelektualnej szukać łatwiejszych i bardziej jednoznacznych określeń naszej muzyki np. niecofolk, akustyczne reggae z elementami heavy metalu lub „ręce, struny i klawisze niby nic a ledwo słyszę” – tu chodziło o to, że gramy głośno choć na cichych, akustycznych instrumentach – jednak żadne z tych określeń nie zaistniało na dłużej, a tym ostatnim nawet nie podzieliłem się z chłopakami, bo i tak wiedziałem, że się nie przyjmie. Jedno jest pewne – brzmienie mamy akustyczne, folkrockowe. Kompozycje i aranżacje natomiast balansują na krawędziach wielu gatunków. Teksty od początku pisaliśmy sami szukając natchnienia w Piśmie Świętym i we własnym życiu skierowanym na poszukiwanie Boga. Komponujemy też sami, ale do dziś nie wiemy jak powstały niektóre piosenki.

Skąd taka nazwa?

To najczęściej zadawane nam pytanie przez organizatorów, konferansjerów i panie/panów redaktorki/redaktorów. Odpowiedź jest prosta – z Biblii! Jak była już potrzeba się nazywać to zaczęliśmy nazwy szukać. Wpadł mi w ręce cytat z Księgi Sędziów – zaglądałem wcześniej do Pisma Św., ale pierwszy raz trafiłem na te słowa (Sdz 12,14): „Po nim sprawował rządy nad Izraelem Abdon, syn Hillela z Pireatonu. Miał on czterdziestu synów i trzydziestu wnuków, którzy jeździli na siedemdziesięciu oślętach”. Pomyślałem „palec boży”, zaznaczyłem i poszedłem na próbę powiedzieć chłopakom – miny mieli nietęgie, ale sami sobie winni lenie, bo nikt oprócz mnie propozycji nazwy nie przyniósł. Sam nie byłem pewien czy ten cytat nadaje się na nazwę – długi, dużo trudnych wyrazów, liczb, ale historia potoczyła się tak, że nazwa została i chyba pozostanie do końca. Nazwa chwyciła i okazało się, że byłem niezłym marketingowcem, chociaż nic o tym nie wiedziałem – nazwy nie da się zapamiętać słysząc ją pierwszy raz, ale trudno nie skojarzyć słysząc po raz kolejny. Dziś znaczy dla nas tyle co błogosławieństwo. Wytłumaczył nam to kolega: męscy potomkowie dla Izraelitów byli znakiem bożego błogosławieństwa. Abdon był błogosławiony – miał 40 synów, a oni jeszcze kolejnych potomków i błogosławieństwo materialne – osiołki. Nazwa ma dla nas wymiar symboliczny – pragniemy, aby Bóg nam błogosławił – chcemy być otwarci, na Jego wolę, dobrą wole dla nas – innej Bóg nie ma i chcemy ogłaszać na wszystkie strony świata, że Bóg kocha człowieka, że chce jego dobra i pragnie jego przyjaźni, a tym, którzy Go szukają błogosławi, daje wszystko w obfitości! Amen

Pozostała dyskografia: Dwie drogi (płyta demo,99) Jest takie miejsce (2003),  Nowa rzeczywistość (2005), Koncertowo (2006), Głowa na pół (2009) oraz  POZOR (2016).