„Żyje się tak, jak się śni – w pojedynkę.”
Joseph Conrad „Jądro ciemności”

* * *

Ten spokój, ta nuda to właściwie kontynuacja całego mojego życia – ale przecież to nie żadne przekleństwo.

Zawsze niepokoili mnie ludzie nienasyceni wrażeń, podróży, kontaktów. Bez chwili oddechu planujący swoje życie w myśl zasady: szybko, zapierdzielajmy gdzieś, szkoda każdej godziny, każdej sekundy! Takie życie „na maxa” (na sraksa…) grozi niebezpieczeństwem uwierzenia w to, że wszystko da się przeżyć i wszystko zobaczyć. A tu, proszę państwa, nic z tego… I tylko coraz większe ssanie, że, o Boże!, życie mija a ja jeszcze nie skakałem na bungee i nie byłem w Pernambuko.

Dla mnie dewiza „carpe diem” to nie żadne „chwytanie dnia” tylko powolne jego skubanie. Leży sobie dzień swobodnym bykiem koło ciebie, a ty go powolutku skubiesz i smakujesz. Nie biegniesz za nim jak wariat.

* * *

W dzieciństwie, w szkolnych czy przedszkolnych przedstawieniach, zagrałem tylko dwie role – bałwana i kosz na śmieci. No musiało to mieć jakiś wpływ na moją dorosłość…

* * *

Lubił łabędzie. Na stawach i Cegielni co roku gniazdowało kilka par. Każda miała co roku trzy, cztery szaraki przychówku. Te, już podchowane, uczyły się latać i znikały późną jesienią – niektóre jednak zostawały, próbując tutaj przeżyć zimę.

* * *

Ich lot to czysta magia. Szumiące skrzydła i absolutny majestat.

* * *

Wewnętrzne wyciszenie powodowało, że przypominał sobie zapomniane dawno temu wydarzenia, niektóre sprzed wielu wielu lat. I przeróżne, czasami błahe ale śmieszne historyjki, które mu kiedyś opowiadano. Jak ta o kapralu Malinowskim: kolega Waldinio w czasach wojska, zawsze gdy tylko przejmował wartę po kapralu Malinowskim, kończył po nim rozmemłane krzyżówki. Któregoś razu coś tam mu nie wychodziło, wiec zaczął weryfikować wpisane już wcześniej rozwiązania. I znalazł błąd. Pod hasłem: Kraina klonowego liścia, na sześć liter, kapral Malinowski wpisał „Koreja”.

* * *

Ktoś tu przecież miał motolotnię. A może tak by jej poszukać, podszkolić się trochę i spróbować drogą powietrzną, jak ptaki…? Nieee.

* * *

Późną jesienią bywały dni, że poranna mgła rozgaszczała się aż do wieczora. W nocy przychodziła nowa i nakładała się na tę wczorajszą. Potem jeszcze jedna, i następna. Była coraz gęstsza, cięższa, coraz bardziej mokra i straszna. Aż któregoś dnia zrywał się wiatr.

CDN…

zdj.: Tomasz Młynarczyk