W sobotę, 15 marca w Galerii Oranżeria odbył się wernisaż poświęcony przedwcześnie zmarłemu Zbigniewowi Jaszczowi. Na wystawie zatytułowanej „In memoriam” była obecna rodzina artysty, jego przyjaciele i znajomi.

Poprosiłem Arka o kilka słów wspomnień o Zbigniewie Jaszczu:

Zbyszka poznałem w 2017 r., kiedy załapałem się na plener do Bełcząca, organizowany przez Starostwo Powiatowe – Radzyńską Krainę Serdeczności. Byłem z Bogdanem Sozoniukiem, zajeżdżamy na plac koło dworku. Stoi wielki stół i dwóch kolesi już maluje obrazki. Podszedłem, przedstawiłem się. A Zbigniew od razu bardzo ciepło się przywitał, po koleżeńsku. Po 10 minutach kontaktu z tym facetem, miałeś wrażenie że znasz go długo. 

Miał taki luz, jego sposób bycia był przyjazny. Zawsze uśmiechnięty. Nigdy nie widziałem, żeby się z kimś kłócił, żeby o kimś źle mówił. To był mega pozytywny człowiek. To, co powtarzałem, bardziej bym się spodziewał ataku Ruskich na Polskę niż śmierci Zbyszka. To był dla mnie ogromny szok. Przeżyłem to tak, jakby umarł mi ktoś z rodziny. 

Był botanikiem, ornitologiem. Wiele razy były takie sytuacje, że siedzimy sobie przy ognisku – w Bełczącu, Siemeniu czy gdziekolwiek. Pali się ognisko, środek nocy. Siedzimy, gadamy, pieczemy kiełbaski. I nagle coś gdzieś w krzakach beknęło, krzyknęło – a on od razu mówił: „to jest bekas”, „to jest to”. po samym głosie rozpoznawał ptaki. 

Znalazłem jakąś roślinę, nie wiedziałem skąd się wzięła. On razu mówił mi, co to jest. mało tego, to było nieraz ususzone. a on wiedział. Znał faunę i florę na wylot. 

Pierwszy plener w Bełczącu. Ja nie znam się na ptakach. Maluję obraz i z tyłu głowy mam, że musi być na nim coś ornitologicznego. Znalazłem jakiś album – Zbyszek jak przyjeżdżał na plener, przywoził ze sobą albumy ornitologiczne. otworzyłem, patrzę – kolorystycznie jakieś „ptaszydło” mi się spodobało. Przychodzę do niego i mówię: „Zbysiu, to bydle żyje tutaj? ” – „tak, to dzięcioł zielony”. – „Dobra, to maluję”

W malarstwie wyróżniała go rozległość tematów: zwierzęta, architektura, postać. Rozległość między malowaniem akwarelą, akrylem, piórkiem. I to, co jest najważniejsze – on nigdy nie robił szkicu. Zaczynał od razu malować. I jemu to zawsze wychodziło. Jak Caravaggio, on też nie robił szkiców. Ja zawsze kontur rysuję sobie ołóweczkiem. Zbycho od razu brał pędzel i zaczynał malować. 

Przecudny facet. Bardzo mi go brakuje… Lubiłem czasem wyjść przed Oranżerię, połazić wokół parku i dzwonić do niego. Gadać, gadać, gadać…Takie koleżeństwo. Wstępnie planowana od listopada ’24 wystawa miała być 14 marca, cieszyliśmy się na nią. 17 stycznia miał wystawę w Parczewie i tam widziałem go ostatni raz. Pożegnaliśmy się, wyściskaliśmy się…