Jaka była przyczyna, że ten pierwszy, masowy mord, jaki dokonali Niemcy na harcerzach odbył się prawie publicznie, wszyscy o tym wiedzieli, w lesie niedaleko Radzynia?

Co było przyczyną, że tych młodych chłopaków aresztowano i rozstrzelano? Czy prowadzili jakąś działalność? Musiała być jakaś przyczyna, że tych kilkunastoletnich chłopaków zabito? Co było powodem, że Niemcy wyciągnęli takie konsekwencje? – pyta p. Mieczysław Fijewski.

Po klęsce wrześniowej drużyna starszych harcerzy z Radzynia Podlaskiego, pod komendą harcmistrza Michała Stefana Lisowskiego, zorganizowała się do działania w podziemiu już  jesienią 1939 roku. W tej grupie znalazł się konfident gestapo niejaki Czachowski, uczeń gimnazjum radzyńskiego, mieszkający na stacji kolejowej Bedlno. Wydał on kolegów w ręce gestapo, które w czerwcu 1940 r. aresztowało Lisowskiego i grupę harcerzy z Radzynia i okolic oraz z Łukowa. Jeden z harcerzy, drużynowy Makosz w czasie aresztowania kolegów schronił się właśnie u Czachowskiego. Ten sprowadził gestapo i Makosz również dostał się w ręce Niemców. Po kilkunastu dniach cała grupa została rozstrzelana w lesie wsi Sitno, a mogiła zrównana z ziemią.

Wehrmacht i wojsko zajęli całą Szkołę Podstawową – dopowiada Jan Borysewicz. – Szkolili się, przychodzili na boisko ćwiczyć. Mieszkali w GS-owskich budynkach Spółdzielni Ogrodniczej.

Gdy szykowali ofensywę na Związek Radziecki, byli już wszędzie, w dużych ilościach.

-Wacker też wysyłał paczki. Szykowali je u nas w domu. Ogromnie gruba słonina, mocno solona. Mama pomagała mu pakować te paczki.

Ludzie przyjeżdżali  z Niemiec na kilka miesięcy na przeszkolenie i wyjeżdżali z powrotem. Wysypało się, że będzie wojna Niemców z Sowietami. Mój młodszy brat – miał wtedy 7,8 lat – mówił: „Wacker, ciebie Ruscy zabiją”. A ten nic nie gadał, tylko kiwał głową.

Sonderdienst – robocze, ale uzbrojone oddziały mieszkały za pałacem, w budynkach, gdzie potem był LPŻ. Było ich kilkudziesięciu. Żandarmeria (kilkunastu uzbrojonych ludzi) była tu, gdzie Szkoła Handlowa. Plus ci, którzy przyjeżdżali na akcje. Stamtąd zawsze się zabierali i jeździli w teren.

Gestapo było na Warszawskiej, działało na teren powiatu radzyńskiego (Radzyń był ich siedzibą), łukowskiego, część lubartowskiego i włodawskiego. Mieli dużą obsadę, szeroki zasięg i nieograniczone kompetencje.

Jeden z naszych kumpli – rosły chłopak, starszy od nas, pewnego dnia zniknął. Po paru tygodniach, przyszedł od niego list. Było w nim napisane, że żandarmom i konwojentom zginął ktoś, a liczba musiała się zgadzać. Zabrali go i wywieźli do Niemiec na roboty. Wrócił stamtąd dopiero w maju ’44 roku, już prawie jak kończyła się wojna. Potem gdzieś zniknął. Był u mnie, rozmawialiśmy, ale potem gdzieś się „rozpłynął”.

Mama mi tłumaczyła: „Bodziu, jeśli będą żandarmi to czy to robili, to pamiętaj – tędy, tędy, którędy mam uciekać. Ale całe szczęście, nikt mnie nie łapał.

Narodowe Archiwum Cyfrowe

W starostwie (mieszczącym się w korpusie głównym pałacu), w którym się zainstalowali, było dużo Niemców, ale po pewnym czasie, znalazło się kilkudziesięciu urzędników i ich pomocników, wykonujących różne rzeczy. Moja siostra, Henia, starsza ode mnie o 5 lat, była takim ni to gońcem, ni to czyimś pomocnikiem. Kręciła się po całym starostwie. Roznosiła korespondencję, itd. Część korpusu zajmował sąd. Poczta była w skrzydle zachodnim.

Witek Zacharewicz, późniejszy prezes sądu. jak już (zaocznie i nielegalnie) skończył prawo, w czasie okupacji „kręcił się” przy tych sprawach sądowo-administracyjnych. Potem został prezesem i mi pomógł. Jak wróciłem z wojska, poszedłem ze znajomym, Tolkiem Kałuszyńskim do Wydziału Zatrudnienia, a tam ten kierownik powiedział krótko: „Tolek, wytłumacz koledze, kuzynowi, że niech on sobie nie zawraca głowy pracą w Radzyniu, bo tutaj nigdzie nie dostanie żadnej roboty. Taki jest nakaz”.

A ja w tym czasie jeździłem z ojcem (miał konia) – rozładowywałem, ładowałem różne rzeczy na wozy. Trwało to kilka miesięcy. Kiedyś jechał przez dziedziniec pałacu i ktoś go woła. A on z Zacharewiczem i Karolem Hurko byli w jednej klasie w gimnazjum.

-Jasiu, Jasiu! Coś ty taki smutny?

-Cholera, chłopakowi nie mogę znaleźć pracy

-Chodź!

Zacharewicz zabrał go do biura, zawołał Hurkę i wymodzili takie pismo do Ministra Obrony Narodowej, że w ciągu miesiąca dostałem robotę. Inna sprawa, że dali mi taką, że zarabiałem grosze. W pierwszej robocie dostawałem 470 złotych, ale już byłem „zaczepiony”.

Wszystkim dyrygował p. Karol Hurko, za okupacji był na Zachodzie. Pomagali, jak się tylko dało.

Po pół roku miałem już 600 zł., a potem, jak zrobili taką naradę ekonomiczną kredytowcom banku, wezwali nas do Lublina. Ja prowadziłem handel wiejski – PZGS i wszystkie GS-y. Za parę dni przychodzi pismo z oddziału wojewódzkiego- „takiemu i takiemu inspektorowi kredytowemu podnieść pensję o 2 punkty”, czyli dostawałem 1000 zł. Inna sprawa, że koleżanki pracujące po 1,5 – 2 lata, mało się nie wściekły. Po dwóch latach pracy miały mniej niż ja.

Wzywał mnie dyrektor oddziału wojewódzkiego, wypytywał o to, tamto, owo, z tej i tamtej strony.