Rozdział VI. Przez kilka godzin wojska polskie stały na wprost wojsk rosyjskich pod Racławicami, ale żadna ze stron nie kwapiła się do ataku.

W końcu po godzinie piętnastej rosyjski generał Aleksander Tormasow wydał swoim żołnierzom rozkaz do ataku. Wojsko polskie było wprawdzie liczniejsze od rosyjskiego, ale nie posiadało tak dużego doświadczenia co przeciwnicy, a ponadto armia rosyjska uchodziła za jedną z najlepszych w Europie. Przewaga Rosjan uwidoczniła się przy starciu z kawalerią polską, która zaczęła cofać się do tyłu, a część kawalerzystów postanowiła ratować się ucieczką.

Odgłosy walki docierały do liczącego ponad trzystu chłopów oddziału kosynierów, który ulokował się opodal niewielkiego lasu znajdującego się pod Racławicami. Dowodzący nimi rotmistrz Michał Kossakowski obserwował przez lunetę pole walki i zorientował się, że Rosjanie zaczynają dominować. Co jakiś czas chwytał za rękojeść szabli, aby wyruszyć na wroga, ale musiał czekać na rozkaz od naczelnika.

-Jaśnie panie rotmistrzu, boję się – przemówił niepewnym głosem kosynier o imieniu Szymon.

-Mówiłem już przecież, żeby mówić do mnie panie rotmistrzu, a nie jaśnie panie – odpowiedział nieco poirytowany Michał.

-Rozumiem panie – dodał Szymon i wycofał się do tyłu.

-Nie dziwuj mu się panie rotmistrzu, bo sam widziałem, jak jeden chłop dostał pięć batów za to, że powiedział pani dobrodziejko, zamiast jaśnie pani dobrodziejko – wyjaśnił sługa Michała stojący z kosą.

-Ja też widziałem podobne rzeczy, ale to już niedługo się skończy. – Po tych słowach Michał odwrócił się do kosynierów i przemówił donośnym głosem. – Posłuchajcie kosynierzy. Każdy się boi, bo to bitwa i można w niej zginąć, ale Ruscy boją się bardziej, a wiecie, dlaczego? – i tu nastała krótka cisza. – Boją się bardziej, bo nie są u siebie. To wy jesteście tu gospodarzami, a oni są złodziejami, których trzeba przepędzić. I my ich przepędzimy.

-Vivat pan rotmistrz! – krzyknął Wojciech Bartosz, który poznał Michała w czasie mobilizacji w Krakowie. Po chwili inni chłopi zaczęli wiwatować na cześć swego dowódcy.

-Wystarczy. Będziecie wiwatować po bitwie – przemówił rotmistrz, po czym zbliżył się do znanego mu kosyniera.

-A ty waszmość jak masz na imię, bo słyszałem jak generał Wodzicki mówił ci Wojciech, a pani generałowa Bartosz?

-Jestem Wojciech Bartosz, ale jaśnie pani generałowa nie lubi imienia Wojciech i dlatego mówi mi z drugiego imienia.

-A ja, jak mam ci mówić? Wojciech czy Bartosz? – zapytał żartobliwie Michał.

-U mnie we wsi Wojtków jest jak psów, a Bartków jest tylko dwóch ze mną, to możesz mi panie rotmistrzu mówić Bartoszu.

-Dobrze Bartoszu. Przyznaj się, że wolałbyś być w Krakowie i pozować do obrazu generałowej Wodzickiej? – zażartował Michał.

-Jaśnie pani generałowa pobłogosławiła mnie przed wyjazdem i dała nawet parę złotych, ale nie była ze mnie zadowolono przy malowaniu obrazu.

-Jestem ciekawy, dlaczego?

-Bo nie mogłem ustać długo bez ruszania się i stąd jaśnie pani generałowa powiedziała, że do pozuwania się nie nadaję. Już wolę wojaczkę, niż to pozuwanie. – Ledwie Bartosz wypowiedział te słowa, a przed oddziałem pojawił się na karogniadym koniu naczelnik Kościuszko wraz ze swoim adiutantem. Gdy tylko zeskoczył z konia podbiegł do niego Michał, który wiedział, że przyszedł czas na kosynierów.

-Panie rotmistrzu, weźmiesz kosynierów i uderzysz prosto w sam środek Rosjan.

-W środek? Tam chłopi nie dadzą rady.

-Dadzą, bo Tormasow przesunął główne siły na prawą stronę, a środek rozluźnił.

-Skoro tak, to ruszamy – oznajmił Michał i wyciągnął szablę z pochwy.

-Poczekaj chwilę, panie rotmistrzu – i spojrzawszy na poruszonych chłopów przemówił do nich stanowczo. – Zabrać mi chłopcy te armaty! Bóg i ojczyzna! Naprzód wiara! – W jednej chwili chłopi unieśli kosy do góry i spojrzeli na swego dowódcę.

-Za mną. Idziemy bić Ruskich – krzyknął Michał i z uniesioną szablą ruszył do przodu. Od razu też ruszyli za nim chłopi, wśród których znalazł się Szymon niosący kościelny sztandar przedstawiający wizerunek świętego Floriana. Po kilku minutach oddział kosynierów znalazł się na głównym placu bitwy, gdzie pojawił się liczący przeszło sto osób oddział rosyjskiej piechoty.

-Kakij czort! Szto eto? – rzekł sam do siebie oficer rosyjski i z przerażaniem spoglądał na las kos uniesiony do góry przez zbliżających się chłopów. Zarówno kosynierzy, jak i piechurzy zaczęli dodawać sobie odwagi okrzykami, aż w końcu zwarli się w boju. Osadzone na sztorc kosy dawały przewagę nad karabinami z przymocowanymi do nich bagnetami, stąd też plac bitwy zapełniał się rannymi i konającymi piechurami rosyjskimi. W konfrontacji tej Michał wysunął się niebezpiecznie do przodu i w pewnym momencie został osaczony prze dwóch Rosjan. Zdołał jednak odepchnąć szablą karabin Rosjanina, po czym uderzył go centralnie w czoło. Raniony piechur upadł na ziemie, lecz w tej samej chwili drugi z Rosjan pchnął do przodu swój karabin i dotknął bagnetem ramienia rotmistrza. Michał poczuł na ciele ostrze bagnetu i uświadomił sobie, że za chwilę zostanie poraniony. W tym samym momencie Rosjanin został jednak ugodzony w szyję kosą jednego z chłopów, stąd też puścił karabin i przewrócił się na ziemię. Michał spojrzał w stronę swego wybawiciela i dostrzegł uśmiech na twarzy Jana, który dumnie trzymał zakrwawioną kosę.

-Dziękuję Janie – rzekł rotmistrz. Następnie uniósł szablę do góry i krzyknął do podwładnych. – Wybić ich co do jednego – i ponownie ruszył do walki. Po kolejnych kilku minutach kosynierzy kontrolowali pole, na którym się znajdowali, a piechurzy rosyjscy albo ratowali się ucieczką, porzuciwszy swe karabiny, ale leżeli na ziemi. Euforia ogarnęła wówczas kosynierów, którzy zaczęli rzucać swoje czapki do góry i krzyczeć „Vivat Polska”.