Szkoła, początek wojny, oficerski klub w „Oranżerii”, strącony bombowiec czyli trzecia część wspomnień Włodzimierza Borysiewicza.
Szkoła, do której chodziłem przed wojną, mieściła się w obecnym budynku „Jedynki”. Zbudowali go przed wojną, stawiał go pan Skrzymowski. Zlikwidowali go potem Niemcy. Był to już budynek z prawdziwego zdarzenia.
W pierwszych nalotach najbardziej bombardowany był park – włącza się do wspomnień, przysłuchujący się naszej rozmowie autor poprzednich wspomnień, p. Mieczysław Fijewski. – Tam ludzie uciekali, chowali się pod drzewa. Było tam najwięcej lejów po bombach.
Zginęła wtedy Majówna, pracowniczka starostwa. W ’39 roku byli tak przygotowani do wojny, że jak bombardowali ten park,to ona nawet nie wiedziała, że trzeba się położyć. I tam ją bomba zabiła.
Od Warszawskiej w głąb po Lendzinek wszystko było wypalone.
*
Jak niemieckie bombowce wracały, leciały bardzo nisko. Nasi, było ich kilkunastu na Maryninie, zobaczyli że to łatwo strącić. Mieli jakieś działo przeciwlotnicze. Jednego strącili – wylądował między Białą a Żabikowem. Obsługa była wzięta do niewoli.
W nocy ktoś już zabrał całe uzbrojenie z tego bombowca, podobno służyło to później partyzantom. Służyło im to za broń – było takie działko szybkostrzelne. Jak chodziłem z kumplami pod Żabików, to w samolocie już nic nie było.
Potem Niemcy „dziękowali” za to. Od świtu do nocy, przez cały tydzień nas bombardowali.
*
W domu, w którym mieszkał pradziadek był tzw. Sonderdienst*. Zmilitaryzowana służba pomocnicza. Jak Niemcy musieli uciekać, to bombardowali ich z Dęblina.
Z tyłu, za stajnią stał olbrzymi, długi barak – na konie. Jak tam zaszedłem, ten barak się palił. Oprócz tego paliła się też ta część od strony parku. Prawie wszystko się spaliło, z wyjątkiem wieży od strony kościoła. Ocalało też całe skrzydło.
Przez długie lata pałac stał pusty.
Jak Niemcy wyszli, to nas wszędzie „nosiło”. Między innymi odwiedzałem „Oranżerię”. Była przez Niemców wyremontowana na klub dla oficerów i ich rodzin(sprowadzili je tutaj), nur fur Deutsche. Było tam wszystko na wysoki połysk. Pamiętam piękne dywany – wielkie, długie chodniki. Pamiętam masę świecidełek z żyrandoli. Zostało to, czego nie dało się wywieźć.
W budynku Cechu gestapowcy mieli swoją jadalnię. Gestapo mieściło się w więzieniu na Warszawskiej.
*
W ’39 r. aresztowali naszego sąsiada, który był przodownikiem policji. Drugi, starszy przodownik, Tryczyński też mieszkał na naszej ulicy. Przodownikiem był pan Galicki, miał czwórkę dzieci. Dwóch chłopaków – jeden trochę starszy ode mnie, drugi w moim wieku. Gdy go zamknęli, natychmiast znikła cała rodzina.
Pamiętam, że jeszcze z nimi rozmawiałem na Warszawskiej, przy dawnej Szkole Handlowej. Był z nami Tadzik Mazur, Stasiek i Olek. Mówili, że ojca zamknęli, potem już ich nigdy nie spotkałem.
*
Po pierwszym bombardowaniu w Radzyniu, w lesie należącym do księcia Czetwertyńskiego, w którym pracował mój tata zjawił się samochodem Powiatowy Lekarz Weterynarii z całą rodziną, dr Nikolski. Przez kilka dni nosiłem im mleko, to chleb. Wreszcie ojciec doszedł do wniosku, że to żadne rozwiązanie sprawy, żadna pomoc. Zaproponował im przyjazd do naszego domu, mieszkali tam u nas ze dwa tygodnie -dopowiada pan Mieczysław.
– Była z nimi służąca, ze dwa razy wysyłali ją do Radzynia, żeby zobaczyła co jest z ich mieszkaniem. Mieściło się naprzeciw stadionu. Powracała, informowała ich, coś tam przywoziła. Wiem, że uciekali przed bombardowaniem. Z dr Nikolskim nawiązałem kontakt już w ’56 r., kiedy zacząłem tu pracować. Bardzo serdecznie mnie powitał, mile wspominał współpracę z moimi rodzicami, ich pomoc. Dobrze z nim żyliśmy
Mieli troje dzieci: Nela, Longin i Jurek. Doktor na stację chodził na piechotę, nie było żadnego pojazdu.
Jest pochowany na radzyńskim cmentarzu, jego rodzina wyjechała. Co ciekawe, najstarszy syn, Longin był aresztowany przez UB. Posądzany o przynależność do „Jerzyków”. Dłuższy czas siedział.
Po latach okazało się, że jego syn jest krajowej sławy działaczem w Komitecie Centralnym partii. Kandydował do Sejmu z tego okręgu, dostał kilkadziesiąt głosów, ale posłem został – partia go wytypowała.
*( Sonderdienst – niem. Służba Specjalna, zwany prywatną policją Hansa Franka – niemiecka policja pomocnicza powołana przez Hansa Franka z członków rozwiązanego Volksdeutscher Selbstschutz działająca na terenie Generalnego Gubernatorstwa w latach 1940–1944