Wnętrze gabinetu tonęło w półmroku i papierosowym dymie, jednak nawykłe do ciemności oczy bez trudu spostrzegły masywny drewniany stół, wianuszek solidnych krzeseł, purpurową flagę i portret Generalissimusa na ścianę. Siedział dokładnie poniżej oleodruku, u szczytu stołu- umundurowany około trzydziestoletni mężczyzna.
Nie podniósł głowy znad rozłożonej gazety ani nie wstał na odgłos otwieranych drzwi tylko burknął całkiem poprawnym rosyjskim:
-Imia, otczestwo, familia!
-Skończmy z tą farsą, Maurycy- rzekła po polsku. Od dziecka miała idealny słuch, bezbłędnie rozpoznawała osoby po głosie.
Gwałtownie podniósł głowę znad gazety i wlepił we wchodzącą cielęce oczy, ocierając ślinę z kącika ust. Tak. Słuch ją nie mylił. Maurycy. Oferma pułku, ciapowaty adiutant ojca. Wyskakuje jak na sprężynie zza stołu, gnie się w ukłonach, cmoka w dłoń.
-Marysia!? Naprawdę? Co za spotkanie! Tak się cieszę! Wody, koniaku, czaju, znaczy się herbaty?
Odmawia
-Dobrze, że przyszłaś. Wiesz, odkąd wróciłem odniosłem wrażenie, że niektórzy dawni znajomi unikają mnie, jakby uważali za kolaboranta, może nawet zdrajcę. Mam nadzieję, że ty nie osądzasz mnie pochopnie. Po prostu jestem pragmatykiem. Ale dość o mnie! Mów, mów, mów! Co u ciebie? Jak przeżyłaś to piekło? Co u pana majora?
-Zaginął. Mówią, że Wieluniu, inni, że w oflagu albo w Katyniu.
-Przeklęci faszyści! Zapłacą za wszystko. Biedny major. Po co wtedy tak się spieszył!? Czemu nie zadzwonił po mnie zamiast iść do tego głupiego Jaśka? Zawiózłbym was w bezpieczne miejsce, do sztabu Wodza Naczelnego, do Zaleszczyk, do Rumunii a tak.. Dzielny człowiek, ale -przepraszam, muszę to powiedzieć- niezbyt mądry. Przez niego i jemu podobnych to wszystko-ręka zatoczyła w powietrzu krąg – Gdyby przyjęli tę pomocną dłoń- zasalutował do portretu- wkrótce defilowałby razem z Armią Czerwoną na Unter den Linden Berlin. I po co to wszystko: 17 września, łagry. Ledwo dożyłem do amnestii Gdybym wtedy poszedł z Andersem do Persji teraz bym pewnie wąchał czerwone maki pod Monte Cassino jak tylu dobrych chłopaków…No dość już o zmarłych. Jak ty sobie radzisz, Mario?
-Dziękuję, jakoś się trzymam. Słuchaj Maurycy. Nie chciałabym zajmować waszego, to znaczy twego cennego czasu, przyszłam wyjaśnić pewną pomyłkę. Mąż mój, Leopold Kwiatkowski…
-Naprawdę? – usiadł i spochmurniał- To jednak prawda, co mi mówiono-wyszłaś za tego cywila?
-Tak.
„Tak. STOP Zrobię to Tak STOP Ojciec wyjechał STOP. Mobilizacja może wojna STOP Trzy dni góra tydzień i po wszystkim STOP Teraz albo nigdy STOP Czekam STOP Twoja Molly STOP”
Przyleciał własnym aeroplanem po południu, wylądował na łące w Radawcu, przejechał do miasta pożyczonym a może ukradzionym rowerem. Zbiegłam z walizką po schodach. Na ulicy kłębiły się tłumy ludzi czytając plakaty, obwieszczające mobilizację. Zmierzchało. Cmentarny kościołek tonął w półmroku i woskowym zapachu świec. Stary ksiądz, znajomy zakrystian, żadnych świadków.
-Czy ty Leopoldzie…?
-Tak!
-Czy ty Marianno…
-Tak!
Obrączka ciążyła na palcu serdecznym prawej dłoni, sprawiając przyjemny ból, gdy ściskali się za ręce, idąc na zachód, wzdłuż muru Ogrodu Saskiego.
-Zadowolona, pani Blumsztajn?
-Szczęśliwa, panie Kwiatkowski. To, dokąd teraz? Do Gdańska?
– Niespodzianka. Wylecimy o świcie
-Powiedz, proszę! Mąż i żona nie maja przed sobą tajemnic!
-Wynająłem miły pensjonat koło Davos na pół roku, płatne z góry, spodoba ci się. Pomieszkamy, dopóki nie skończysz osiemnastu lat. Szwajcaria. Tam nie sięgają wpływy twego szanownego papy.
-Szwajcaria? Alpy? Zgoda. Dobrze zrobi na twe płuca. , Ale pod warunkiem że lato nad morzem. Zopotty albo Saint Tropez. A wcześniej matura…
-Zdasz w cuglach. A teraz musimy gdzieś przenocować.
-Dom odpada. Tato może wrócić z manewrów, ma broń.
-Naturalnie. Bierzemy hotel. Europejski? Grand?
– Mam coś na oku. Niedaleko. … o tu na rogu.
-Co to za rudera? Nie powiem, romantyczna.
– Voila! Be my guest!
-Panie przodem.
-Grazie, signore!