Ciąg dalszy wspomnień Przemka Krupskiego o kultowym radzyńskim klubie.

https://kozirynek.online/blog/2020/04/11/przemas-wspomina-olsena-cz-i/

SPORT I REKREACJA

Ja wiem, to były tylko sporty knajpiane, uprawiane na dodatek na ciągłym długu tlenowym, więc zdrowotnie to się nie liczy. Ale wymagały ciągłego doskonalenia umiejętności 🙂 Dart, bilard, piłkarzyki. Długie godziny spędziłem na nierozstrzygniętym do dziś meczu w bilarda z Musiatem, kończąc na wyniku gdzieś tak 55 do 56 wygranych partii (nie pomnę na czyją korzyść). W darta i piłkarzyki (cudowna gra integracyjna) grały równo dziewczęta i chłopięta, popijając szybko piwo między jedną a drugą akcją, a odpalane papierosy, o których natychmiast zapominano, wylewały się z popielniczek. Nikomu to nie przeszkadzało. Stali bywalcy, zwłaszcza ci od stolika służbowego (no i oczywiście Baniak), z racji morderczego, wielogodzinnego treningu ogrywali resztę. Z czasem zaczęto rozgrywać nawet turnieje. Z prawdziwym plastikowym pucharem za 5,50 jako nagrodą.

No i karty. W sumie chyba od tego się zaczęło. Chciało mi się tuptać z Bulwar nocą w najgorszą śnieżycę, bo byłem umówiony na partyjkę. Chętni znajdowali sobie spokojny stolik i rżnęli w karciochy. 1000, 358, dla elitki był brydż, dla wszystkich radośnie naprutych był nerwusek, po którym bolały ręce. Dla zabicia czasu grało się nawet w wojnę. Przypomniały się Wam kolonie? No – i jak tu nie lubić tego lokalu 🙂

MUZYKA

Muszę o tym wspomnieć, bo jeśli chodzi o muzykę  w tle, działy się w OLSENIE rzeczy zabawne 🙂 Klientela, jak rzekłem wcześniej, była dość wyrobiona muzycznie, tak więc wypracowany w trudzie repertuar, który leciał z głośników oscylował między dobrym popem, a łagodną łupaniną. Jeśli ktoś przynosił świeżutkie CD i pytał Baniaka, czy mógłby łaskawie to puścić, słyszał: „A co to jest, ja muszę najpierw wiedzieć, czy mi się to spodoba”. I czekał pokornie na reakcję, czasem było to skinienie głową, a czasem rzucone z uśmiechem „to się nie nadaje”. Ale to pół biedy, jazda prawdziwa zaczynała się, gdy za barem królowała Pani Zosia. Ulubiona płytą Pani Zosi, którą puszczała chyba zawsze, i o której myślała zapewne, że podobać się musi wszystkim, była składanka the best Demisa Russosa 😀 Prośby o zmianę płyty niewiele dawały, bo a) reszty repertuaru knajpianego Pani Zosia najzwyczajniej nie trawiła, b) „nie wiedziała jak się te płyty zmienia”. I tak mijały wieczory z „Goodbye my love goodbye” na okrągło 🙂 Co do zapętlenia, zapamiętałem też iście szatański dowcip Czesława i Dina, którzy późną porą, gdy poziom uwagi w lokalu znacznie osłabł, puścili na pętlę „Strawberry fields forever” beatlesów. Gdy po 8 powtórzeniu nikt nie zwrócił na to uwagi – panowie wyli już ze śmiechu.

SWAWOLE

Obowiązkowo Sylwester. Na sylwka do Olsena zjeżdżali goście z całej Polski, choć trzeba przyznać, że większość napływowych fanów lokalu pochodziła z Warszawy, jak np. wielbione przez wszystkich Magda i Olga z zespołu Nic Wielkiego, dla których Radzyń przez pewien czas był chyba drugim domem, czy też prężna ekipa PALMY PICTURES, której członkowie latali po lokalu z kamerami i tworzyli w końcowym montażu odjechane filmiki, których nie powstydziłyby się świry z LALAMIDO. Czasem Andrzejki, czasem spontańce z przebierankami, częściej po prostu ktoś miał urodziny. Tańce, używki, domowe sałatki – te rzeczy.

Czasem piło się na smutno by pożegnać kumpla.

PRACA

Dla mnie OLSEN to także praca. W roku 95 czy 96 Sławek poprosił Grześka Szymańskiego i mnie, żebyśmy pomalowali olsenowe ściany. Było biało (no – szaro) i nudno, Sławkowi zamarzyły się jakiś wesołe wzorki. I ja i Szymon mieliśmy chęci i czas, umówiliśmy się na jakąś śmieszną stawkę i zaczęliśmy pracę. Nie bez znaczenia był fakt, że jako bonus dostaliśmy od Baniaka obietnicę, ze tak długo jak malujemy – browar mamy gratis. Tak więc malowaliśmy… „dokładnie” 🙂 Powstały wtedy motywy w części lokalu przy barze. Miało wyjść westernowo, ale już przy trzeciej ścianie zaczęły się wkradać elementy psychodelii i wątki osobiste 🙂 Wyszło śmiesznie – trochę komiksu, trochę karykatury, zero planu i dużo świetnej zabawy do późnej nocy wraz z kibicującymi nam klientami, którzy nie dali się wyprosić.

Potem przerwa. Nie pamiętam dokładnie czym spowodowana, możliwe, że zbyt „dokładnie” malowaliśmy 🙂

[Poniżej zdjęcia malunków ściennych i ich autorzy. Fot. Monika Mackiewicz – przyp. red.]

Dokończyliśmy dzieła dopiero kilka lat później, zapewne w 98 lub 99 roku. Ja wziąłem na siebie ścianę „hazardową”, zaś Szymon, który był wtedy pod dużym wpływem surrealistów, po prostu odjechał na pozostałych płaszczyznach tworząc fantastyczny widok nocnego miasta, przenikające się planami niebo i bilardowy stół, czy też słynny błękitny pejzaż z ustami Sylwii. Zabawa przy malowaniu była bodaj lepsza niż kilka lat wcześniej, a na dodatek wiedzieliśmy co chcemy osiągnąć. Chcieliśmy, żeby ludzie robiący sobie fotki w OLSENIE mieli ładne tło 🙂

Po tym jak OLSEN ostatecznie się zwinął, ponoć Spółdzielnia wynajęła lokal i pomalowała wszystko na biało. Nie wiem, nie widziałem, nie miałem nigdy ni chęci, ni odwagi by zejść na dół, zobaczyć tę biel i poczuć się obco w tym lokalu.

cdn.