Wiosen minęło odtąd prawie dwa tysiące,
kiedy dróg poplątanych wycieńczone końce
promiennie się zbiegały pod Forum Romanum.
Rzym był najdzikszym sacrum, najświętszym profanum
– dlatego do stolicy świata wszystkie drogi
wędrującym pielgrzymom kładły się pod nogi
i którą z nich byś nie szedł, zawsześ tam docierał,
a Rzym wciąż się nasycał, burzył się i wzbierał.
Ale była wśród innych losowi poddanych
droga tak niepokorna, że żadne jej plany,
żadne mapy, diariusze i żadne wykazy
nawet nie wspominały, by uniknąć zmazy
i plamy na honorze władców tego świata.
Łacina, chociaż przecież tak w sobie bogata,
nie znalazła w leksyce słów na tyle twardych,
by publicznie dać wyraz wzburzenia i wzgardy,
więc na temat tej drogi przezornie milczano,
choć sprawa w kręgach władzy była dobrze znaną.
Droga ta za nic w świecie, mogę to wam zdradzić,
nie chciała do stolicy wędrowców prowadzić.
I choć ją prostowano sił wielkim nakładem,
to ona się do Rzymu odwracała zadem
i mimo przebudowy trwała w swym uporze
i przed żadną przemocą nie legła w pokorze.
Cesarz Neron, ten znany wariactw i „odlotów”,
orzekł, że drogę ziemią zrównać byłby gotów,
ale się zreflektował, bo trudno byłoby
równać to, co jest równe – nawet Neronowi.
i żeby dwór służalców bardziej zaszokować,
powiedział im, że chciałby sam nią powędrować.
Zabrał dwóch gladiatorów i ruszył samotrzeć,
by do tajnego celu owej drogi dotrzeć,
żeby móc go opisać w jakimś poemacie…
Dzień się właśnie zanurzał w różowej poświacie,
gdy ujrzeli rząd domków małego miasteczka,
które pas drzew ocieniał, przecinała rzeczka,
a tysiące bialutkich gołębi na placu
strzegło przed zbyt łapczywym traktowaniem czasu,
bo swych śnieżnych skrzydełek spokojnym trzepotem
odpędzały z miasteczka ból, złą śmierć i słotę.
Słońce, choć bardzo senne, bo dzień był gorący,
żegnało ludzi w mieście deszczem plamek drżących,
a ostatnim promieniem opuszczonym nisko
zapaliło na placu słoneczne ognisko,
przy którym wszyscy mogli potańczyć, pośpiewać,
pomilczeć z przyjaciółmi i wcale się nie bać.
Cesarz, stojąc w podcieniu, oglądał te dziwy
i myślał: „Hm, ja jestem inaczej szczęśliwy …”
Potem cicho swój rydwan zawrócił w krąg czerni
i sam ruszył do domu, bo słudzy niewierni
w świetliste koło tańca weszli bez obawy.
Wracając myślał o tym, że dla dobra sprawy
miasteczko trzeba wyciąć, ale coś szeptało:
„Nikt się o tym nie dowie, że będzie istniało
-gdzieś w niewiadomym miejscu, na marzenia grani…”
Drogę kazał zasypać, by jego poddani
nigdy jej nie odkryli, bo coś mu mówiło,
że Wieczne Miasto szybko by się wyludniło.
Szczęście jest takie małe, że ginie w wielości
problemów i zepsucia imperium szarości,
ale warto jest szukać, chociaż Rzym tak srogi
i tak jest przeogromny, niepokornej drogi.