Giacomo (Jacques) Girolamo Casanova, bo tak „w całości” nazywał się bohater niniejszego artykułu, został zapamiętany przez potomnych głównie jako legendarny kochanek, mistrz ars amandi, niedościgniony łamacz kobiecych serc. Wiele z tego to legenda/autokreacja, ale jak to w takich przypadkach bywa, nie wszystko i nie zawsze. Jednakże ten wenecki podróżnik, pamiętnikarz oraz awanturnik był równocześnie świadkiem XVIII w. – czasów oświecenia, absolutyzmu oświeceniowego, wreszcie rodzącego się zarzewia historycznego przełomu w postaci rewolucji francuskiej. Rzadko kto tak na niego spogląda, tj. na kronikarza niezwykłej epoki – kronikarza jakich mało – któremu dane było poznać wielu wybitnych i znanych ludzi tamtego wieku. Warto sięgnąć dzisiaj po napisaną przez niego „Historię mojego życia”, unikatowe studium z tamtych dziejów, choć oryginalne czy nieoczywiste historiograficznie. Przebywał także przez moment w Polsce, nawiązując znajomość z królem Stanisławem Augustem Poniatowskim.

Casanova urodził się 2 kwietnia 1725 r. w rodzinie aktorów Gaetano Giuseppe Casanovy i Zanetty Farussi, będąc najstarszym z sześciorga rodzeństwa. Szybko osierocony przez ojca (miał wtedy osiem lat), z matką grywająco zagranicą, wychowywał się przede wszystkim w towarzystwie babci. Ambitny, w latach 1738 – 1742 studiował w Padwie, pozostawiając podobno po sobie dwie rozprawy: „O testamentach” i „Czy Hebrajczycy mogą budować nowe synagogi?”. Następnie trafił do tamtejszego seminarium duchownego. Tu też rozpoczęła się na poważnie jego kariera na polu miłosnym. Wyrzucony stamtąd po dwóch tygodniach za nieobyczajne zachowanie z innymi seminarzystami, wyruszył w świat. Dzięki znajomościom rodzinnym, m.in. posługiwał u kardynała Troiano Acquaviva d’Aragona, ambasadora Hiszpanii przy Stolicy Apostolskiej, Kamerlinga Św. Kolegium Kardynałów (piastował stanowisko sekretarza) – uciekał z Rzymu posądzony niesłusznie o porwanie córki swego nauczyciela języka francuskiego; potem służył w armii weneckiej i trafił nawet do Konstantynopola, dalej powrócił do rodzinnego miasta w 1745 r., zarabiając na życie grą na skrzypcach w teatrze San Samuele, lecz i tutaj nie zagrzał miejsca na dłużej.

Można się spodziewać, że tak niespokojna dusza nie potrafiła od początku kochać prawdziwie. Nic bardziej mylnego. Właśnie wówczas sercem Casanovy miała zawładnąć niejaka Henrietta (prawdopodobnie pod tym pseudonimem kryła się Jeanne Marie d’Albert de St Hippolyte). Zanotował o niej w memuarach: „ci, którzy sądzą, że kobieta nie wystarczy, by uszczęśliwiać mężczyznę przez wszystkie dwadzieścia cztery godziny doby, nigdy nie posiadali żadnej Henrietty”. Tyle, że dama ta po trwającym pół roku namiętnym związku… porzuciła kochanka wszechczasów. Nasz bohater – jak twierdził – nigdy się z tym nie pogodził. Uważni czytelnicy wspomnień Casanovy doliczyli się później ponad stu dwudziestu następnych pań, o relacjach z którymi zwierzył się czytelnikom swojej książki. Czy była to reakcja na doznany zawód miłosny, czy może raczej zemsta na płci pięknej za potężne uczuciowe rozczarowanie? Trudno jednoznacznie powiedzieć. Casanova, w przeciwieństwie do innego konkurenta w tej „branży”, żyjącego w XVI w. Don Juana Tenorio, z wieloma z tych dam budował głębokie relacje. Co ciekawe, niektórym znajdował mężów, troszcząc się o ich dalszy byt.

Spisywaniem własnych dziejów zajął się dopiero pod koniec życia, począwszy od 1790 r. (zmarł 4 czerwca 1798 r.). Już na wstępie tak pisał: „Kiedy sobie przypominam minione przyjemności, odświeżam je, znowu się nimi cieszę i śmieję się ze zmartwień, którem zniósł i których już nie odczuwam. Jako cząstka świata, mówię na wiatr i wyobrażam sobie, że zdaję rachunek ze swoich poczynań, tak jak zarządca zdaje go swemu panu przed odejściem” Pozostawiając na boku wnikliwe wyliczanie tychże poczynań: krajów, w jakich przebywał, kobiet z jakimi się wiązał, spójrzmy na niektóre historyczne postaci XVIII w., z którymi miał do czynienia, a znany je dobrze z kart podręczników. Wiele w nawiązywaniu tych kontaktów zawdzięczał wolnomularstwu. W szeregach tego ezoterycznego ruchu znalazł się około 1750 r.

I tak, uciekając z celi w Pałacu Dożów (1756 r.), oskarżony o szpiegostwo i uprawianie czarów – rzecz warta oddzielnego artykułu – znalazł się w Paryżu. Tam poznał m.in. słynną Madame de Pompadour (właściwie Jeanne Antoinette Poisson), wszechpotężną metresę króla Francji Ludwika XV. Szukał u niej finansowego wsparcia, pozostając pod wielkim urokiem jednej z najpotężniejszych oraz najbardziej inteligentnych osób w ówczesnej Europie. Z urokliwą nieśmiałością opisał ich pierwszą rozmowę:

–  Mam nadzieję, że zamierzasz osiedlić się we Francji (powiedziała Madame de Pompadour – M.K.)

Byłoby to moim najgorętszym życzeniem, pani, ale potrzebuję mecenatu, a wiem, że we Francji mecenat jest przyznawany tylko ludziom utalentowanym, co jest dla mnie okolicznością zniechęcającą (Casanova)

Wręcz przeciwnie, myślę, że masz powody do optymizmu, ponieważ masz kilku dobrych przyjaciół. Ja sama będę zachwycona, jeśli będę mogła ci w czymś pomóc. Gdy piękna markiza odeszła, mogłem tylko wyjąkać swoją wdzięczność.

Przeróżne nadużycia finansowe sprawiły, że nasz bohater musiał jednak uciekać z nad Sekwany.

Zdarzyło mu się podyskutować i np. z Wolterem (także masonem). Rozmawiali na temat literatury oraz polityki. Wbrew temu, czego mogli byśmy się spodziewać, Casanova nie zachwycił się filozofem. Zupełnie nie rozumiał tego, że Wolter „pod niebiosa wynosił rozum narodu angielskiego”, o którym to narodzie Wenecjanin sądził dokładnie odwrotnie. W innym miejscu odnotował: „Gdyby nie moja kucharka, która cudownie przyrządzała ragoût na sposób francuski, umarłbym chyba w Londynie z nudów i głodu”. To co dla nas, po upływie stuleci, historycznie istotne, widać nie zawsze wszystkim przypadało do gustu.

Znana z kart książek historycznych Katarzyna II w ujęciu samego Casanovy również nie rysuje się jako postać zasługująca na szczególną uwagę. Pytanie, czy wpływu na to nie miał aby sceptycyzm rosyjskiej monarchini wobec weneckiego bawidamka? Otóż caryca – słynąca przecież z wybujałego życia erotycznego – nie przejawiła większej chęci poznania wybitnego kobiecego adoratora. Spotkali się podczas spaceru w petersburskim parku i mimo, że Casanova sądził, że wywarł na władczyni bardzo dobre wrażenie, nie uzyskał tego, czego chciał: „nie dostałem tam (tzn. w Rosji – M.K.) – żadnej posady”, zapamięta z wyrzutem.

Szukając szczęścia na chwilę Casanova zagościł w Polsce. Tym razem wszak, opisując swych gospodarzy – np. Stanisława Augusta Poniatowskiego – nie szczędził im słów pochwały. Po jednej z kilku wspólnych rozmów z polskim monarchą, napisał: „znający się na klasykach od któregokolwiek z panujących, jął cytować rzymskich poetów i prozaików. Wytrzeszczyłem oczy z podziwu słuchając go cytującego raz po raz uczone manuskrypty…”. Tak zapamiętał przywódcę Rzeczypospolitej. Wenecki bon vivant, któremu Poniatowski wcale zresztą nie ustępował pod tym względem, odważył się mieć krytyczne zdanie dotyczące Horacego, tak lubianego przez króla. Poproszony, w pewnym momencie, o jakiś cytat z twórczości wielkiego antycznego poety, Casanova odważnie wypowiedział następujące zdanie: „Coram rege sua de paupertate tacentes plus quam poscentes ferent (Ci którzy przed królem nie zdradzają swej nędzy, zyskują więcej niż ci, którzy o niej mówią)”. Inteligentny władca szybo zrozumiał aluzję, hojnie wynagradzając swego gościa. Wręczył mu po paru dniach 200 dukatów, mając podobno powiedzieć: „Podziękuj Horacemu”.

Casanova nie byłby sobą, gdyby nie wywołał nad Wisłą jakiegoś skandalu. Liczył, że zostanie sekretarzem królewskim, ale podczas pojedynku na pistolety – w marcu 1766 r. – poważnie ranił w brzuch wpływowego podstolego wielkiego koronnego Franciszka Ksawerego Branickiego. Poszło – a jakżeby inaczej – o kobietę: włoską tancerkę Teresę Casaci. Obawiając się stronników Branickiego nasz bohater szybko czmychnął z Polski, pozostawiając – na domiar złego – niesprawiedliwie nieprzychylną opinię odnoszącą się do kobiet tam napotkanych. Ze złośliwością podsumował: „w ogólności płeć [piękna] jest brzydka w tamtej krainie”, zupełnie rozmijając się z prawdą 😊

Giacomo (Jacques) Girolamo Casanova to przykład ciemnych stron wysokiej samooceny. Przy czym jej dobroczynne skutki nie ulegają wątpliwości, przede wszystkim dla jej posiadaczy, mniej dla otoczenia, i – jak się okazuje – potomnych. Casanova, narcyz, z nierealistycznie wysokim mniemaniem o sobie, połączonym ze stałym domaganiem się podziwu od innych, nadwrażliwością na krytykę, wyolbrzymianiem własnego wkładu i roli w sukcesach, z bliska opisał poznany przez siebie świat. Z bliska i po swojemu. Któregoś razu bałamutnie odrzucił propozycję współmasona Fryderyka II, żeby nauczać w korpusie kadetów pomorskich. W 1787 roku podczas pobytu w Pradze poznał Wolfganga Amadeusza Mozarta. Korzystając z doświadczenia w podbojach miłosnych pomógł libreciście wielkiego kompozytora, Lorenzo da Pontemu, stworzyć tytułową postać opery pt. „Don Giovanni”. Zgodnie z legendą, zawitał na premierze tego utworu. Dalej, po wizycie u Jerzego III w Londynie, wiemy, że: „król był niski i dość gruby. W szkarłatnym stroju, nie mniej od niego czerwony, i w trójgraniastym kapeluszu z górującą nad nim egretą, przypominał potężnego koguta” itd., itd., itd.

Bez względu jednak na wszystko, postać Casanovy fascynuje, intryguje, trochę niektórych oburza, lecz nikogo nie pozostawia obojętnym. Podobnie jest z pamiętnikami Wenecjanina – opowieścią hulajduszy, będącego smakoszem codzienności-niecodzienności XVIII wieku. Do lektury tego dzieła Czytelników serdecznie zachęcam jako okazji spojrzenia na przeszłość nieco inaczej, poza standardową wykładnią zawartą w rudymentarnych podręcznikach. W końcu to Casanova w pamiętniku zapisał: „Strzeż się tego, kto czytał tylko jedną książkę”.

 

Marcin Kruszyński
Autor jest profesorem uczelni w Instytucie Historii UPH w Siedlcach