1. Bardzo dobry Mundial. Termin – jak dla mnie – idealny. Dużo dobrej gry, nikt niczego nie pozorował. Największe gwiazdy nie były zmęczone, ot i co.
2. Największy przegrany? Polskie „media” piłkarskie. Hejt na Michniewicza w nich taki, że każą mi wierzyć, że lepiej było w 2002, 2006 i 2018. Nie było. Fakt, graliśmy za bardzo defensywnie, mieliśmy szczęście i Szczęsnego, ale na Euro 2016, który to turniej uchodzi dziś za wzorzec w Sevres super-gry, strzeliliśmy cztery bramki w pięciu meczach, tutaj trzy w czterech. W krytyce pierwsi są kolesie (Kowalczyk np.), którzy nigdy do niczego się nawet nie zakwalifikowali (no, nie mówcie mi o Igrzyskach w Barcelonie; eksperyment: kto jest obecnym mistrzem olimpijskim w piłce nożnej? – bez sprawdzania w internecie…), a często trzy miesiące przed końcem eliminacji tracili szanse, nawet matematyczne. I tak to trwało od 1986 do 2002 roku. A ja musiałem to wszystko znosić!
Polska liga/polska piłka to zjawisko patologiczne w wielu wymiarach, a MIMO TO jesteśmy w szesnastce Mistrzostw Świata.
PZPN i tak zwolni Michniewicza, bo PR… Zatrudnią jakiegoś neo-Sousę, albo Szewczenkę, i już w czerwcu ci sami dziennikarze, którzy zwalniali Czesława, będą go zwalniać.
3. Pan Dariusz Szpakowski NIE JEST najlepszym polskim komentatorem, kiedyś może i był, ale dziś nie jest nawet w pierwszej trójce, ale finał dam radę obejrzeć. I dzięki za stare emocje.