Autobus wtacza się lekko pod górę.
Po lewej kamienica – z całym parterem zajęta przez sklepy – m.in. outlet RTV AGD – prowadzi jakiś Ukrainiec. Można tam kupić np. małe radio do łazienki, którego jeden przycisk nie działa. Ale za parę złotych – z przyciskiem jakimś niedziałającym – takie radio do łazienki wystarczy. Rano – do prysznica – do golenia – dla Małej przy kąpieli. Jest wystarczające.
Po prawej – kamienica – raczej bez sklepów. Już prawie dojeżdżają.
Po lewej przed cmentarzem skwer. Do niego przylepiony przystanek. Jakieś ławeczki, chyba kranik z wodą.
Jakieś drzewka. Chyba jakaś sentencja na czymś – być może i dotycząca Śmierci. Zaraz za skwerem – wąziutka uliczka – i Cmentarz. Wiadomo – w sezon – masa stoisk z kwiatami i zniczami. Kawałek dalej 2–3 budy – też z kwiatami, zniczami – ale całoroczne.
Po prawej mijamy zakład pogrzebowy – i teren parafii cmentarnej za murem (parafii cmentarnej – takie coś istnieje?) – no w każdym bądź razie, tam się chodzi załatwiać pogrzeby.
Wysiada – wysiadają.
Przechodzi przez skwerek – te – może jest ich kilkanaście w mieście – nowe – zrobione około 2019 roku. Z 4 ławeczki – baza betonowa – a wierzch wyłożony drewnem – a raczej deskami drewnianymi. Jest i śmietnik – jest i kranik. Z tym, że ludzie nie myślą – nie myślą – i często, gęsto – pety leżą w za- głębieniu umywalki tego słupka z kranikiem świeżej wody.
Staje na tym skwerku – około 3 minut.
Nie ma sensu iść wcześniej do Biura – jak na 7:05.
Pani Ewa, która zazwyczaj otwiera Biuro – zaczyna Je otwierać około 7:00 – a zanim otworzy jedne drzwi – dezaktywuje alarm – drugie drzwi – jest jakoś równo 7:05 – i wtedy – 7:05 – on rusza ze skweru.
Jeszcze przed wejściem do Biura – leci na podwórko się wysikać. Nie lubi chodzić do toalety w Biurze. Aby wejść do toalety, trzeba przejść przez kuchnię.
A w kuchni – są Panie – i jedzą – drugie – trzecie – czwarte – piątek – drugie śniadanie. Kawa z rana – kawa w południe – kawa popołudniowa. A i obiad. I wiadomo – do herbatki – ciasto – która upiekła – sernik czy szarlotkę? Oczywiście trochę przejaskrawił. Nie chce się tam wchodzić – mają swoje sprawy – lepiej, żeby on nie wiedział – nie chcą, żeby on wiedział – i on też nie chce wiedzieć – później myśleć, denerwować się może, być poirytowanym – przez cały dzień – coś usłyszy źle, niedokładnie – coś się podkrwia zresztą stojąc w toalecie – i tak wszystko słychać z kuchni. Chroni więc siebie – swoje nerwy – a i Panie – mają swoje sprawy – czasami na styku tarcia – mają prawo.
Stoi na tym skwerku – i rzuca okiem na zegarek – 7:03 – jeszcze 2 minuty.
Mija go przeważnie Eli B.
Pani, która przejęła jego poprzednie życie – jego miejsce życia.
To miejsce życia śni mu się często – które to jest przebudowywane, zmieniane – w śnie.
A mówiąc po prostu – mieszkania sąsiadowały – oni mieli 46 metrów – on miał 46 metrów – dzieliła tylko ścianka działowa – zresztą mieszkanie na parterze było całe jedno złożone właśnie z takich dwóch – od samego początku.
Im się dziecko urodziło – na 46 metrach – dwie osoby dorosłe i dziecko – no, nie za bardzo.
Więc kupili od niego – sobie połączyli – a i on się ucieszył – że osiedla nie za bardzo lubił – a i tak się złożyło, że w tym samym czasie ślub – i już pójść na swoje – własne – tamto miejsce – mieszkanie kawalerskie – przypominało, miało zbyt wiele kobiet w sobie. A po ślubie na swoje, świeże-własne – no i też większe – bo dziecko, wiadomo, planowali – ale to się jeszcze zeszło parę lat.
W każdym bądź razie – mija go Eli B. – też jeździ tym samym, o tej samej porze.
-Dzień dobry, pani Elu.
-Dzień dobry Panu. Stoi.