Przez kilka dni Czekan nie pokazywał się na budowie. Wychodził rano, jak zawsze i krążył po mieście.

Raz podsłuchał, jak przekupki rozmawiały, że znowu kogoś złapano. Nie miał wątpliwości, że chodziło o Staszka. Bał się przychodzić do domu, bo liczył się z tym, że ktoś go tu będzie szukał. Do późnych godzin wieczornych kręcił się przy kościele. Wracał tylko dlatego, że bez tego nie usnęłaby jego matka.

– Gdzie się tak włóczysz do późna? Stukam w okienko, pukam, a ciebie nie ma. Balladę chciałem śpiewać nawet .

– Kulinicz…?

– Mądrze to tak, po nazwisku? A jakby tu ktoś stał i słuchał?

– Czego chcesz? Wiesz, że mój ojciec, jak cię zobaczy, to doniesie.

– Może nie będzie musiał?

– O czym mówisz?

– Złapali Staszka. To pewnie wiesz? Ale może jeszcze do ciebie nie dotarło, że on zna dużo ludzi. Wie, kto z nami chodził do lasu i kto zrobił tę akcję pod Witowicami. Jest twardy, dużo zniesie, ale w końcu może pęknąć. Wyście się razem kręcili i tamtego wieczora właziliście do starostwa, bo was jakiś komuch zawołał. Po chuj żeście tam łazili?

– Skąd wiesz?

– Wiem, skąd wiem. Trzeba go stamtąd wyciągnąć i to jak najprędzej.

– Jak?

– Ludzi chętnych nie brakuje. Od ręki zbiorę ze dwudziestu. Budynek znamy, potrzeba tylko więcej broni. W czasie odwrotu spod Witowic straciliśmy dwa pistolety maszynowe. Brakuje też granatów.

– Skąd wziąć taką broń?

– Od hrabiego…

Czekan popatrzył na Kulinicza, jakby nie zrozumiał. W mroku nie było prawie widać jego twarzy, zresztą kapral tak się ustawiał, żeby kryć się w najgłębszym cieniu.

– Tam były najpierw koszary, potem szpital, a po ewakuacji części chorych bronili się tam spadochroniarze.

– Jak w wielu innych miejscach.

– Tak, ale tamte budynki nie zostały przeczesane. Nikt tam nie chodził, nie sprawdzał. Tam musi być broń.

– Przecież pilnują – Czekan wyjął z kurtki papierosy.

– Tak pilnują, że ciągle ktoś tam łazi. Ruscy ciągle pijani. Zresztą, jak dasz im bimbru, to cię wpuszczą. Ty też tam chodziłeś… Pójdziesz i teraz.

– Nigdzie nie pójdę – Czekan cofnął się o dwa kroki. – Sam idź.

– Już zapomniałeś jak zginęli Piorun i Modliszka? – Kulinicz przysunął się do Czekana. Czuć było od niego bimbrem. Rękę trzymał w kieszeni płaszcza, zmrużył oczy. – Już nie pamiętasz, kogo trzeba było wyciągać z katowni gestapo? Długo byś jeszcze wytrzymał? A może trzeba było pozwolić, żeby cię tam zatłukli, tylko najpierw wszystkich byś wydał. No! Gadaj! Po chuj lazłeś wtedy na tamtą kolej i po chuj teraz właziłeś do czerwonych, do pałacu? Zawsze jesteś tak samo głupi!

Kulinicz patrzył na Czekana, który zwiesił głowę. Przez chwilę obaj milczeli.

– Masz dług, którzy trzeba spłacić…

– Mam.
Kulinicz się odprężył, poprawił poły kurtki.

– No, zuch. Tylko idź szybko, bo na razie piorą Staszka po pysku miejscowe chamy i nawet nie wiedzą, o co pytać, ale za kilka dni ma przyjechać podobno jakiś prokurator z Warszawy. Staszek jest zawzięty, ale wtedy może pęknąć.

– Pójdę.