W grudniu robiłem wywiad z Markiem Pędziwiatrem vel. Latarnikiem dla Jazz Press. Już pod koniec rozmowy zagadnąłem go o pakistański projekt – a właściwie projekty – realizowane z Joubi i Tenderloniousem

Marek odpowiedział wówczas m.in., że:

Pakistańczycy mają zupełnie inne podejście do muzyki niż my, ich skale muzyczne – ragi – łączą się ściśle z religią, każdy dźwięk jest świętością. Jeśli wykonujesz utwór w danej radze i popełniasz przy tym dźwięk nienależący do tej ragi, grzeszysz. Grając w klasycznej formule muzyki indyjskiej, trzymaliśmy się tych zasad, żeby eksplorować daną ragę. Było to inspirujące, ponieważ – paradoksalnie – ograniczenie pobudzało kreatywność. Specjalnie z okazji wyjazdu do Pakistanu napisałem utwór Mosty, który wykonywaliśmy z EABS na koncertach promujących Slavic Spirits. W Lahore powstała zresztą pakistańska wersja tej kompozycji i przyznam, że wtopiła się doskonale w album, który ukaże się w marcu 2021.

I kiedy wybrzmiały te ostatnie słowa Marka moje serce zaczęło bić szybciej. Tak się zresztą często u mnie dzieje, kiedy spotyka się jazz z orientem. Emocje stawały się tyle większe, że płyta nie ukazała się w marcu ale dwa miesiące później. Doczekałem jednak. Od piątku płyta jest u mnie w domu, ale dopiero teraz pochylam się nad nią tak, jak należy (uprzednio pozbywszy się z domowników), czyli w skupieniu.

Wydaje mi się, że taki jest wymóg tego albumu, by go „odczytać”. Celowo nie używam sformułowania „odczytać poprawnie” bo nie jest to prawda. Ta muzyka otwiera nam bowiem bramę interpretacji i każdy może wyciągnąć z niej własną prawdę. Tradycyjna pakistańska muzyka skontrowana przez loty Tenderloniousa i Latarnika, odpowiednio na saksofonie i syntezatorze, pokazują, to co kilka dni temu napisał mój winylowy kolega Karol Mazurek – najwięcej dzieje się na styku. Otóż to!

Sacrum Wschodu liźnięte przez nowoczesność Zachodu uświadamia nam, nie tyle że w muzyce nie ma rzeczy niemożliwych (bo o tym już wiedzieliśmy), ale że z tego połączenia wychodzi nowa świętość, tym razem muzyczna i znacznie rozszerzająca paletę dotychczasowych eksploracji. Ukłony dla Astigmatic Records, za wydanie Nafs at Peace.

Wiem, że była przy tym niezła harówka i dużo was to kosztowało, ale mam przekonanie graniczące z pewnością, że do waszego katalogu weszła płyta, która za czas jakiś zyska miano kultowej: począwszy od treści muzycznej, a skończywszy na formie graficznej.