Właśnie jesienią ludzie zaczęli znikać. Zniknął Garbaty Zbyszek, niedojda, który zbierał złom i jakieś łachmany. Zniknął pan Feliks i tego samego dnia panna Marianna.

Żona pana Feliksa nie próbowała go szukać. Powiedziała tylko sąsiadkom, że dobrze „kurwiarzowi i kurwie”. Zniknął też Maurycy Kottek, który za okupacji był granatowym policjantem, ale nikt go nie ruszał, bo pomagał akowcom.

Ktoś, gdzieś rzucił, że wszyscy oni chodzili „do hrabiego”, czyli do pałacu, gdzie w czasie wojny była siedziba gestapo, a kiedy front się zbliżył, to zrobili tam szpital polowy. Przez dwa tygodnie Niemcy zwozili tam rannych, widać było zakrwawione mundury w kolorze feldgrau, bandaże, zwisające z wozów ręce. I słychać było jęki. Dla „Czekana” i innych mieszkańców brzmiało to wtedy niczym najsłodsza muzyka.

To było w czasie wojny. Teraz, kilka miesięcy po przejściu frontu, panowała tam cisza. Ksiądz proboszcz mówił, żeby tam nie chodzić, żeby dać im spokój i, że teraz jest już czas na przebaczenie. Grzechy jak szkarłat, jak śnieg wybieleją, a zmarłym należy się szacunek. Jezus modlił się za swoich oprawców, a gdy na drzwiach kościoła ktoś przyczepił kartkę, że to byli skurwysyny i hieny, i śmierć im nawet po śmierci, to na kazaniu grzmiał, że nie tylko Jezus, ale i święty Szczepan się modlił, a to był przecież tylko człowiek.

„Lepiej już skupić się na tym, by odbudować miasto. Tyle ścian, nie murów, ale ścian domów czeka na odbudowanie. Tyle zgliszcz jeszcze dymi. Po co tam chodzić? Zbrodniarze ponieśli już zasłużoną karę, zginęli w męczarniach. Człowiek wymierzył sprawiedliwość, a teraz dusze są u Boga i czeka je sąd. In nomine Iesu Christi... Wzywam was bracia, odstąpcie od złych zamiarów.”

Czekan stał w kościele, w najciemniejszym kącie i zaciskał pięści. Zaklął pod nosem, ale tak, że dwie starsze panie się odwróciły.

– Chryste… jak ja bym ich wszystkich…

Ktoś go złapał za ramię. To był wikary, który chodził z nimi do lasu i spowiadał ich.

– Proboszcz musi tak mówić, bo ludzie muszą przebaczyć. Ty też sobie przebacz. Oni już nie żyją, a pamiętaj, że jest nowy wróg.

– Niech mi ksiądz da spokój.

– Ja też byłem w oddziale. Wszystko widziałem. Wyspowiadaj się, ulży ci.

– Niech ksiądz… – „Czekan” zacisnął pięści – … Ksiądz nie strzelał. Nie musiał ksiądz myśleć, co by było, gdyby jednak trafił tamtego Niemca? Wyspowiadać się? Na wszystko macie jedną radę. Może kiedyś.

– Ty też nie chodź do hrabiego.

Czekan już odchodził, ale odwrócił się jeszcze.

– I tak będę.