W 1898 roku szerokim echem po ziemiach polskich, rozdartych na trzy części przez zaborców, niosła się fala radosnych wieści o pomniku naszego wieszcza narodowego odsłoniętym 26 czerwca na krakowskim Rynku. Doszła ona i do mieszkańców ziemi radzyńskiej, także rosyjskich urzędników, których władze zwierzchnie ostrzegły w specjalnym piśmie, by zwracały baczną uwagę na ewentualne manifestacje patriotyczne związane z poetą lub uroczystości na jego cześć. W razie zaobserwowania takich – głosił komunikat – miejscowe władze miały zawiadamiać przełożonych i zapobiegać eskalacji stosując szeroko zakrojone aresztowania.
Rozkazem mocno przejął się jeden z czemiernickich żandarmów rosyjskich. Nie zrozumiał on jednak, że chodzi o pomnik człowieka nieżyjącego już od 43 lat, ale o jakiegoś polskiego spiskowca Adama Mickiewicza, którego należy ścigać. Jako, że pismo ostrzegawcze dotarło na nasze tereny przed Bożym Narodzeniem, żandarm skojarzył je z hucznie obchodzonymi imieninami ówczesnego proboszcza parafii Czemierniki, które przypadały 24 grudnia, czyli w Wigilię. Imieniny Adama, a takie imię otrzymał na chrzcie proboszcz Decyusz, prosty urzędnik rosyjski skojarzył z Adamem Mickiewiczem i w efekcie szerzących się informacji o uroczystych imieninach Adama przygotowywanych na plebanii, uznał je za uroczystości przygotowywane dla uczczenia przyjazdu buntowniczego poety. Nic dziwnego zatem, że już oczami wyobraźni widział siebie w glorii, która czeka go po aresztowaniu buntowszczika.
Od samego rana w wigilijną sobotę żandarm krążył ukradkiem wokół czemiernickiego probostwa zaglądając we wszystkie możliwe kąty. Później było coraz ciekawiej, gdyż zaczął robić się duży ruch, jedni przyjeżdżali, drudzy odjeżdżali, trzeba było dużej zręczności, by zapanować nad tym wszystkim. Żandarm wychodził z siebie, by sprostać zadaniu, ale mimo upływu czasu nie dostrzegał wśród nich nikogo obcego, kto mógłby być owym niebezpiecznym literatem. Przed wieczorem goście zaczęli się definitywnie rozjeżdżać i Rosjanin już stracił nadzieję na sukces, gdy nagle, schowany za obejściem, usłyszał, że ksiądz wyszedł na schody i rozkazał służbie zaprzęgać. „A jednak!” – pomyślał. Gdy proboszcz wyruszył drogą w kierunku Radzynia, wskoczył na konia i pognał za nim.
Nie wiedział, że ks. Adam Decyusz miał w zwyczaju spędzać Wigilię u swego szkolnego kolegi, proboszcza radzyńskiego ks. Franciszka Wasilewskiego. Czemierniki leżały wówczas na granicy guberni lubelskiej, zaś Radzyń już w guberni siedleckiej, a granicę guberni można było przekraczać jedynie na podstawie zgody rosyjskich władz. Rosyjski szpicel z satysfakcją odnotował, że ksiądz przekracza ją bez zezwolenia, co postanowił wykorzystać, z drugiej strony na terenie innej guberni sam nie miał już uprawnień do działań urzędowych, więc postanowił ograniczyć się jedynie do inwigilacji i ewentualnego złożenia raportu po jej zakończeniu. Jak pomyślał, tak zrobił.
Wielkie musiało być zdziwienie bardziej uświadomionych przełożonych naszego żandarma, gdy czytali później ów raport. Ksiądz prałat Ludwik Romanowski, międzywojenny dziekan bialski, który miał go widzieć, przytaczał treść z pamięci następująco:
Buntowszczyka Adama Mickiewicza w Czemiernikach nie było, znać się zląkł, że zanadto strzeżono plebanii, ale za to był na Wigilii u proboszcza w Radzyniu. Pojechał tam i proboszcz z Czemiernik, i obaj księża wraz z Adamem Mickiewiczem jedli, pili, a potem śpiewali jakieś pieśni, zapewne buntownicze.
Zdaje się, że jedna kariera policyjna stanęła w tym momencie pod dużym znakiem zapytania.