Sportem interesowałem się od dzieciństwa. Biegi uliczkami Koziego Rynku w gronie kolegów, rozgrywane wieczorami , dostarczały często niezbędnej mi adrenaliny. Później po otrzymaniu od Ojca roweru zaczęła się intensywna jazda. Był to męski zwykły rower marki „Popularny” i służył do ścigania się z kolegami z ulicy. Wkrótce przestał mi wystarczać. Skończyło się jeżdżenie pod ramą. Nogami dostawałem już do pedałów z siodełka.
Zacząłem wyjeżdżać na dłuższe trasy, np. do Parczewa , co wiązało się z odwiedzinami rodziny mojej mamy. Dzienne trasy zaczęły przekraczać 60 kilometrów. W tym czasie chodziłem do liceum ogólnokształcącego. Chodziłem to określenie optymistyczne, a właściwie byłem posyłany przez rodziców. Na zajęciach SKS nowy wuefista robił nam treningi biegowe do pobliskiego lasu Oprawy. Podczas tych zajęć okazało się ,że dysponuję dużo większą wytrzymałością od kolegów. W krótkich sprintach niektórzy z nich byli lepsi, natomiast sprint przedłużony stawał się moją domeną. I tym to sposobem wylądowałem w lidze lekkoatletycznej jako biegacz na 400 metrów, reprezentując początkowo szkołę, a później powiat radzyński. W szkole miałem konkurenta ze starszej klasy, Darka. Nasza rywalizacja zaczęła przynosić wyniki w postaci coraz lepszych czasów.
Z czasem Darek zaczął biegać 400 przez płotki i na zawodach powiatowych coraz częściej zdarzało nam się wygrywać swoje konkurencje. W lidze lekkoatletycznej byliśmy jednymi z najmłodszych zawodników. Dziwny był wtedy sport. Na zawody jeździliśmy samochodem marki Lublin, oczywiście na skrzyni ładunkowej pod brezentową plandeką. Dmuchało i śmierdziało spalinami strasznie, a my siedzieliśmy na drewnianych ławkach całą drużyną, łącznie z dziewczynami. Zawody odbywały się w Radzyniu, Międzyrzecu, Białej Podlaskiej i Lublinie. Niesamowite wrażenie, kto by tak dzisiaj chciał podróżować.
W tym czasie ojciec postanowił kupić mi lepszy rower. Po ” Huragana” pojechałem do Warszawy, bo bliżej takiego sprzętu nie było. Teraz dopiero zaczęła się prawdziwa jazda: Kock, Międzyrzec, Łuków, Firlej, Lubartów, Lublin to były dopiero trasy – wyzwania.
W Radzyniu była Rada Powiatowa LZS wokół której koncentrował się cały miejscowy sport, oczywiście poza KS Orlęta będącym wtedy głównie klubem piłkarskim. Przewodniczącym LZS był od zawsze p. Edward – człowiek prosty, ale bardzo oddany sportowi. Sekcja kolarska owszem istniała, ale nie było w niej nikogo z Radzynia, dominował Międzyrzec i jego okolice. Zawsze z podziwem i zazdrością patrzyłem na kolarzy na pięknych nieosiągalnych w tym czasie dla innych zachodnich rowerach i w kolorowych koszulkach z zagranicznymi napisami reklamowymi.
Tak się złożyło, że odbywał się właśnie wyścig kolarski do Międzyrzeca i z powrotem. Meta była na granitowej kostce przed kościołem , zaś w Międzyrzecu na półmetku okrążało się skwer. Wyścig był dla posiadaczy III i IV licencji kolarskiej. Mojemu tacie udało się ustalić z p. Edwardem mój udział jako niestowarzyszonego poza konkursem. Były problemy, że jestem za młody i za słaby fizycznie na start w takim towarzystwie. Wyścig rozgrywany był z handicapem, to znaczy licencja IV startowała kilkanaście minut wcześniej przed zawodnikami z licencji III. Startowało kilkudziesięciu zawodników. Wyścig ruszył.
W Turowie zostaliśmy dopędzeni przez starszych kolegów i wtedy zaczęło się prawdziwe ściganie. Jechałem w środku grupy, usiłując zorientować się o co w tym chodzi. Przed Międzyrzecem zaczęli odpadać słabsi, a w trasie powrotnej utworzyła się czteroosobowa czołówka, w której się znalazłem. Ponieważ jechałem z boku, czując się obco, to starsi koledzy kazali mi włączyć się do wachlarzyka i wychodzić na prowadzenie w stosownej kolejności. Poznałem, co to jest dawanie zmian i jazda na kole przy bocznym wietrze. Bardzo mi się taka współpraca podobała. Wszystko było dobrze aż do przedmieścia Radzynia – Nadwitnie. Na ulicy Międzyrzeckiej dotychczasowa dobra współpraca czołówki się skończyła. Zaczęły się niezrozumiałe wtedy dla mnie zaskakujące ataki z tyłu, gwałtowne przyspieszenia i przeskakiwanie na drogą stronę jezdni co chwila innego z dotychczasowych zgodnych współtowarzyszy. Tak mnie to zdenerwowało, że przy początku radzyńskiego parku przyspieszyłem i wtedy okazało się, że nikt nie dał rady utrzymać mojego tempa. Linię mety przejechałem jako pierwszy. Wspaniałe uczucie – brawa od zgromadzonego tłumu ludzi, których się w ogóle nie spodziewałem.
Dotychczasowe przeszkody formalne dotyczące moich startów gwałtownie ustąpiły i na następny wyścig zostałem zawieziony wspomnianym Lublinkiem już jako pełnoprawny członek drużyny LZS Radzyń do Kraśnika. Wyścig był o puchar ZMW, a baza była w partyjnym Komitecie Powiatowym. Takich patronów w tamtych czasach miał sport. Pierwszy raz zobaczyłem wielką, kolorową grupę startujących kolarzy – w tym przedstawicieli wszystkich lubelskich klubów. Wtedy też pierwszy raz ujrzałem w akcji prawdziwych trenerów, dyrygujących z samochodów swoimi zawodnikami.
Niewiele pamiętam z przebiegu wyścigu, gdyż jadąc pierwszy raz w tak licznej grupie musiałem uważać, aby nie spowodować kraksy ani samemu nie dać się przewrócić. Na trasie były jakieś ucieczki, ale do mety dojechała cała kilkudziesięcioosobowa, zwarta grupa, w której najlepsi jechali w pierwszym rzędzie, blokując pozostałych i pilnując się nawzajem. Byli to oczywiście zawodnicy z lubelskich klubów. MKS, Startu, Lublinianki i LZS Lubelskie. W pewnym momencie powstało zamieszanie i z boku wytworzyła się jakaś luka, przez którą udało mi się wyrwać do przodu. Ku zaskoczeniu wszystkich do mety nie dałem się dogonić peletonowi. Na samej linii mety wyprzedził mnie Ryszard M – jak się później okazało – wschodząca gwiazda lubelskiego kolarstwa. Drugie miejsce było jednak dla mnie, debiutanta i tak wielkim sukcesem.
Następnego dnia moje nazwisko wraz z nazwą klubu ukazało się na stronie sportowej w Sztandarze Ludu, co było powodem do dodatkowej satysfakcji. Od pana Edwarda w nagrodę dostałem klubowy strój kolarski oraz dwie gumy do roweru. Pantofle kolarskie kupili mi rodzice.
Od tego dnia zostałem pełnoprawnym zawodnikiem Ludowych Zespołów Sportowych, reprezentującym powiat radzyński w cyklu imprez kolarskich na terenie województwa lubelskiego.
Michał Barszczewicz