Wyjątkowa edycja europucharów przyniosła pierwszy w historii Ligi Mistrzów skład półfinałów bez choćby jednego przedstawiciela Anglii, Hiszpanii, albo Włoch. O finał walczyły pary niemiecko-francuskie.

Paris Saint-Germain był faworytem pierwszego ćwierćfinału wyłącznie na papierze; wyczyny Atalanty Bergamo nie pozwalały stawiać jej na przegranej pozycji. Thomas Tuchel po trochu z konieczności, a po trochu z ostrożności wystawił skład z trzema nominalnymi środkowymi obrońcami; jednego z nich, Marquinhosa, desygnował do drugiej linii, co się w końcowym rozrachunku opłaciło. Pozostawił na ławce Kyliana Mbappe, który miał nie być w pełni gotowy do gry. W Atalancie zabrakło najważniejszego piłkarza, Josipa Ilicicia, borykającego się z problemami osobistymi.

Zgodnie z przewidywaniami, drużyna Gian Piero Gasperiniego od początku rzuciła się na rywala. To rychło dało prowadzenie, po nieco przypadkowej, ale spowodowanej błędem przeciwnika, akcji. I to by było tyle… PSG zaczął rządzić na boisku. Neymar co prawda w juniorski sposób partaczył sytuacje, ale determinacja paryżan imponowała i zwiastowała owoce, na które czekali aż do doliczonego czasu gry. Pomogło wprowadzenie Mbappe i wycofanie niewidocznego Icardiego, a także opadająca z sił Atalanta, nieprzyzwyczajona do nękającego ją rywala. Bramki Marquinhosa i rezerwowego Choupo-Motinga padły w ostatniej chwili, ale były konsekwencją wydarzeń. PSG dążył… i zdążył. A Atalanta, od pół roku głośno nazywana rewelacją Ligi Mistrzów, abdykowała na rzecz zespołu, który stawał się nią po cichu.

A został nią RB Lipsk. To Atletico było faworytem starcia z niemieckim zespołem. Ekipa doświadczona, niewygodna dla każdego i uskrzydlona wyeliminowaniem Liverpoolu. To było jednak pięć miesięcy temu. Tym razem w Atletico było niewiele… Atletico. Podopieczni Simeone nie mieli kontroli nad meczem, a Lipsk wyglądał wyjątkowo pewnie. Dowodem – piękny gol Olmo. W drugiej połowie Rojjiblancos wyrównali za sprawą zawodzącego zazwyczaj Joao Felixa, który najpierw wywalczył rzut karny, a potem go wykorzystał. Wtedy mogło się wydawać, że Atleti złapie równowagę, ale nic z tych rzeczy. Zawodnicy Nagelsmanna mieli po prostu świadomość, że mogą ten mecz wygrać bez konieczności harowania w dogrywce. I zamiast męczyć siebie, zmęczyli rywala.

Pewność siebie z meczu z Atletico, RB Lipsk kompletnie zagubił kilka dni później. PSG całkowicie zdominował rywala, chcąc go jak najszybciej napocząć. Jeszcze Neymar trafił w słupek. Jeszcze gol Mbappe został słusznie nieuznany. Ale po wzorowo wykonanym przez Di Marię (centra) i wykończonym przez Marquinhosa (strzał głową) stałym fragmencie paryżanie wyszli na prowadzenie. Asystujący Argentyńczyk grał zresztą wielkie zawody, podwyższając prowadzenie tuż przed przerwą i wykonując ostatnie podanie przy dobijającym Lipsk golu. Lipsk, który w tym starciu nie istniał i który sam rozdawał prezenty przeciwnikowi (drugi gol). Piłkarze PSG stosowali wysoki i intensywny pressing, jednocześnie przebiegli łącznie poniżej stu kilometrów. Zachowali zapewne spory zapas sił, co może mieć duże znaczenie w finale.

Bayern wygrał wszystkie osiem swoich meczów. Przeważnie były to zwycięstwa bezdyskusyjne, pokaz siły. Teraz miało być najtrudniej. A było najłatwiej.

Oczywiście, Bawarczycy to najlepszy w tym sezonie zespół w Europie. Mieli swoje słabe momenty jesienią, ale tylko w Bundeslidze, i nie miało to najmniejszego wpływu na ich pewność siebie. A ta jeszcze urosła wraz ze zmianą trenera. Zatrudniony na chwilę Hansi Flick okazał się strzałem w sam środek tarczy. To on stworzył potwora, który zniszczył Barcelonę w ćwierćfinale. Zwycięstwo 8:2 (!!!) jest w takim samym stopniu pochodną siły Bayernu, jak i tego, że Barca się totalnie skompromitowała.

Katalończycy tylko na początku nabrali widzów, że wyszli grać w piłkę. Bayern strzelił pierwszy, Barca po chwili wyrównała, a po kolejnej mogła nawet prowadzić. Potem istniał tylko jeden zespół, z małą przerwą na przebłysk Suareza. Najlepszy na boisku był Thomas Muller, niezmiennie ważny dla Bayernu piłkarz, często w ostatnich latach krytykowany. A dobił Barcelonę niechciany na Camp Nou Philippe Coutinho, który strzelił dwa gole i asystował przy trafieniu bardzo dobrego, ale nieco tego dnia drugoplanowego, Roberta Lewandowskiego.

Obrazem tego meczu jest Leo Messi ze spuszczoną głową.

Oczekiwano, że Bayern czeka w półfinale na Manchester City. Lyonowi miało starczyć sił tylko na rewanż z Juve rundę wcześniej. Tyle przewidywania. Boisko urzeczywistniło przewagę Obywateli, ich nieskuteczność i błędy w grze obronnej; a po drugiej stronie heroizm zawodników Olympique, bezkompromisowość w defensywie i błyskawiczne reakcje na pomyłki przeciwnika, skoncentrowanego na ataku. Francuska drużyna dała pokaz, jak konsekwentny powinien być zespół skazany na pożarcie. Bezlitośnie wykorzystała błędy Walkera, Laporte’a i Edersona, zaimponowała wiarą w powodzenie nawet w momencie, kiedy De Bruyne wyrównał stan meczu. Mimo, że Manchester postawił dużo trudniejsze warunki, niż Juventus, Lyonowi udało się wygrać, czego nie dokonał (bez swojej szkody) w Turynie. To bardzo niewygodny, szybko doskakujący do rywala zespół.

Potwierdził to w pierwszych minutach starcia z Bayernem, który ewidentnie początek przespał. Lyon miał pomysł (przeszywające, prostopadłe podania na szybkich napastników) i powinien prowadzić, ale stuprocentowych okazji nie wykorzystali Depay i Ekambi. To jednak dawało nadzieję, że monachijska maszyna jest do ugryzienia. Jak się okazało – płonną. Bayern powoli wchodził na swoje normalne obroty i chociaż Lyon grał uważnie w obronie (jak zwykle), to błyskotliwej akcji Gnabry’ego powstrzymać nie był w stanie. Na 2:0 powinien trafić Lewandowski, ale skiksował, co „pozwoliło” skrzydłowemu skompletować dublet.

To nie był łatwy mecz dla Bayernu. Lyon się nie poddawał – stwarzał okazje, ale już nie tak klarowne, jak na początku. Bawarczycy zostali zmuszeni do wybiegania, wywalczenia tego zwycięstwa. I choć wynik może na to nie wskazywać – na 3:0 trafił w końcu Lewy, wygrywając postekstraklasowy pojedynek z Marcelo – Bayern na pewno zostawił na boisku więcej zdrowia niż czekający w finale Paris Saint-Germain.

Finał Ligi Mistrzów odbędzie się w niedzielę, o godzinie 21. Wcześniej – w piątek o tej samej porze – decydujący mecz o trofeum Ligi Europy rozegrają Sevilla i Inter Mediolan. No i startuje ekstraklasa!