Nie martw się o wrześniowe premiery, liście
przemycają niecierpliwość. Wściekłość, jaką
się czuje upodobanie w słońcu, złotym dźwiękiem
wygłaszanym na wieży manichejskiej,
jest tu morze, kiedy na drabinę śpiewu wchodzimy:
my, którym słodycz dnia przenika do płuc.
Wyrazy uznania, ekspresje, dyskretne spotkania
z czytelnikiem, których udzielamy to
– ścisłe przepisy. Woda jest dziś stanem skupienia
szklanego strachu, grozy czasu, który staje
na rozkaz cywilnego rozdziału – Tak orzekłem,
a przecież nie olśniło mnie miasto, degradując
skalę nieszczęśliwych śmierci poetów, urazy
w imię Uniwersum, (wyrwanych chwastów. Zbiegłem
z miejsca przestępstwa, nie czując kolorytu
tej poezji). Wlany do butelek, opieram rękę
na walizkach, majacząc, tylko w drodze mając
stałe priorytety, (czytając poezję – nie wchodź
do piwnicy, płynny przecinku), – korzeń i liść
współdziałają, dąb przeżywa początek, mantra
zgubionych pokoleń. Gdzie leżą butle gliniane
win odpuszczonych? A dom nasz, to otwarte serce
Descartes’a, nienormalność sztuki budzi dziś
wątpliwości, (wszystko opiera się na
talentach).