Manifestowano zwykle w Międzyrzecu, gdzie klasy robotniczej było nieco więcej. W powiatowym Radzyniu musiano się zadowolić, powiedzmy, jedynie środkiem zastępczym. Na przykład w 1935 roku była to akademia zorganizowana przez Związek Zawodowy Pracowników Przemysłu Odzieżowego, półtorej godziny po zachodzie słońca.

Pierwszomajowa środa, księżyc już wzeszedł, psi się uśpiły, a przez otwarcie drzwi w mrok wieczora płynęły płomienne słowa kolejnych mówców: Lejzora Butmana, Szmula Rozenfelda, Lei Golibter. Tłumaczyli czterem mendlom zgromadzonych radzyniaków znaczenie święta dla robotników, których najpilniejsze potrzeby nadal nie zostały spełnione, np. szkoły powszechne z językiem żydowskim. Na koniec żywiołowo odśpiewano hymn robotniczy. W ciemnej przestrzeni pustych radzyńskich ulic, jak mgła w promieniach czerwono zachodzącego, słońca snuły się słowa:

Nor er ken di szklafn bafrajen acind.
Di fon di rojte iz hojch un brejt;
Zi flatert fun corn, fun blut iz zi rojt!
A szwue! A szwue ojf lebn un tojt!*

 


*Jedynemu co niewolnika wolnym uczynił.
Czerwony nasz sztandar, wysoki, szeroki
Powiewa od złości, czerwieni się od krwi
To nasza przysięga na życie i śmierć.

(tłum. z jidysz Michał Bilewicz)