Skoro już portal RadzynInfo.pl wskazał mnie imiennie jako winnego braku Marszu Żołnierzy Wyklętych w tym roku w naszym mieście, wypada (nie chcem, ale muszem) jakoś się do tego odnieść.

Zacznijmy od początku, w 2011 roku ustanowiono Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, a pierwsze w Radzyniu obchody w postaci Mszy św. w Sanktuarium MBNP z prelekcjami Krystiana Pielachy i moim, a także nabożeństwem Drogi Krzyżowej z rozważaniami o Wyklętych, odbyły się w 2013 roku. Głównym motorem i dobrym duchem przedsięwzięcia był ks. Zbigniew Rozmysł.

Rok później zorganizowany został pierwszy Marsz Żołnierzy Wyklętych, którego formalnym organizatorem był Komitet Organizacyjny, a ja miałem zaszczyt mu przewodniczyć. I tak przez kolejne lata. W 2014 i 2015, były to formalnie uroczystości kościelne, w latach 2016-2018 przemarsz był przedsięwzięciem świeckim, zaś formalności wzięło na siebie Radzyńskie Stowarzyszenie Inicjatyw Lokalnych, w 2019 r. VI Marsz Żołnierzy Wyklętych ponownie był uroczystością kościelną.

Bez względu na to, główny ciężar organizacyjny  przemarszu przez te wszystkie lata wzięło na siebie kilka osób reprezentujących środowiska RaSIL, WiN, ONR, Kibiców Orląt, wspieranych od początku do końca przez wójta gminy Radzyń Wiesława Mazurka, a wszystko pod opiekuńczymi skrzydłami dziekana Romana Wiszniewskiego.

Plakat pierwszego Marszu Żołnierzy Wyklętych

Marsz był przedsięwzięciem, którego nie można oderwać od ówczesnej sytuacji społeczno-politycznej w kraju, a nade wszystko w naszym mieście. Był wydarzeniem czasu upadającego postkomunizmu w samorządzie miejskim i powiatowym. Miał służyć oddolnemu upomnieniu się o prawdziwych patriotów w czasie, gdy dla ówczesnych przedstawicieli tutejszej administracji pozostawali oni nadal bandytami, zgodnie z tym, co wyznawali przez całe swoje polityczne życie. Był częścią energii, która ujawniła się w wyborach jesienią 2014 r., a potem w 2018 zmiotła po-PRLowskie złogi u władzy w radzyńskim samorządzie.

Podczas posiedzenia Komitetu Organizacyjnego pierwszego Marszu w 2014 roku mówiłem, że celem jest zorganizowanie obchodów Narodowego Święta Pamięci Żołnierzy Wyklętych w mieście i powiecie rządzonym przez wrogie mu środowiska i doprowadzenie do sytuacji, kiedy to administracja zajmie się ich organizacją, tak jak innych narodowych świąt. Czyli był Marsz przedsięwzięciem za (ideą), ale także przedsięwzięciem przeciwko (postkomunie). Wydarzeniem wykorzystującym modę na Żołnierzy Wyklętych wśród młodzieży i ogniskującym jej zaangażowanie.

Dziś sytuacja jest zgoła odmienna. Cel, dla którego organizowano pierwsze Marsze, został osiągnięty – święto zakorzeniło się w lokalnej świadomości a ciężar jego przygotowania przejęła administracja. Marsz, który jednoczył patriotyczne środowisko, w latach 2017 i 2018 stał się sceną zawstydzających wydarzeń uzewnętrzniających panujące w nim animozje. Spostrzeżenia z ubiegłorocznego Marszu, „upupionego” urzędowym udziałem oficjeli, stonowanego usunięciem mogących razić tego lub owego (już nie postkomunistę, ale potencjalnego) wyborcę i parafianina radykalizmem haseł i odsunięciem w cień środowisk dotychczas zaangażowanych w organizację, utwierdziło mnie w przekonaniu, że formuła Marszu w Radzyniu się wyczerpała. Że nie ma co go dalej zamieniać w urzędowy caprztyk i kontynuować jako wyraz jakiejś ideologii, niczym niesławnej pamięci pochody pierwszomajowe.

Takie też zdanie przedstawiłem zarządowi Instytutu Bronisława Szlubowskiego, który przejął prawa do Marszu. Część środowiska uczestniczącego dotychczas w jego organizacji zaangażowała się przygotowanie Marszu Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Lublinie, który jednoczy dotychczasowe marsze urządzane w kilku miastach Lubelszczyzny. Inni wsparli działania przygotowywane w ramach obchodów miejskich oraz nasze przedsięwzięcia.

Bo oczywiście nie odpuszczamy sprawy Żołnierzy Wyklętych. Widzimy jednak nowe trendy społeczne, takie np. jak mijanie mody na Wyklętych wśród młodzieży, dlatego chcemy dostosowywać do nich nasze działania. Instytut Bronisława Szlubowskiego zainicjował wystawę uliczną „Zaplute karły reakcji”. Polskie podziemie niepodległościowe 1944-1956, którą można oglądać na ogrodzeniu Szkoły Podstawowej Nr 1 w Radzyniu Podlaskim przy ul. Jana Pawła II, wraz z uroczystym finisażem zaplanowanym na 13 marca, oraz ogłoszenie wyników badań inskrypcji Żołnierzy Wyklętych w radzyńskiej katowni UB, które odbędzie się 10 marca w sali parafialnej w dolnym kościele pw. Błogosławionych Męczenników Podlaskich w Radzyniu Podlaskim.

Nie wiem czy to dobra czy zła decyzja, nie wiem też czy to definitywny koniec radzyńskiego Marszu Żołnierzy Wyklętych, ale uważam, że podjęli ją ludzie, którzy – jako twórcy wydarzenia – mieli do tego prawo. Nie rezygnujemy z tego co dobre, ale staramy się zastąpić je lepszym. Próbujemy reagować adekwatnie do sytuacji, a nie jedynie kultywować jakieś nowe świeckie tradycje. Mam szacunek dla wkładu pracy Pana Józefa Korulczyka w pilotowanie sprawy administracyjnej rejestracji trzech edycji Marszu, ale wytłumaczenie braku tego przedsięwzięcia w tym roku nie jest aż tak proste (prostackie?) jak to wygląda z okien redakcji RadzynInfo.pl, że oto zabrakło niezastąpionego i bez niego Marsz umarł.

Swoją drogą, jeśli już chce się przekazywać informacje na temat jakiegoś wydarzenia (lub jego braku, jak w tym przypadku), to wypadało spytać organizatora o przyczynę i dopiero po jej zaprezentowaniu czytelnikowi sformułować własną opinię na ten temat, by sam mógł wyrobić sobie zdanie. Takie są przynajmniej podstawy kultury prasowej. W dodatku opinię bezimienną, jak zwykle w przypadku tego medium. Takie to „dziennikarstwo”.

Plakat ostatniego Marszu Żołnierzy Wyklętych