Ukojony myślą, że przestały nękać go sny, w których wracał jako wiecznie nieprzygotowany uczeń na klasówkę z matmy począł śnić nową traumę, nawiedzającą go co jakiś czas w nocnych koszmarach.
Kiedyś szkoła powracała jako przyjazne obrazy. Zapamiętał sen, gdzie w jednej klasie siedzieli znajomi i przyjaciele z różnych okresów życia- klasa „C” z I LO mieszała się z polonistami z UMCS-u. Letnią porą na tarasie w Manhu doświadczył deja vu w realu – koledzy z oazy bratali się z ferajną (jeszcze wtedy) rasilowsko-winowską.
Nowe sny były inne, zatruwając czas przeznaczony przecież na wypoczynek. Pojawiał się w nich w miejscu pracy, którego nie poznawał. Niby to samo miejsce, ale inne wnętrza, zwielokrotnione do gargantuicznych rozmiarów. Czasem poczciwą firmę, zakorzenioną w radzyńskim krajobrazie przejmował zagraniczny kapitał – najczęściej byli to Niemcy, czasem Francuzi – których reprezentował polski boss. Kiedy indziej był to jakiś polski rekin – który już od pierwszego dnia nakładał na jego barki ogrom nowych obowiązków, kazał obsługiwać nieznane wcześniej ustrojstwa. Jedynym wdrożeniem i quasi-szkoleniem była motywacyjna odprawa, gadka-szmatka w szklanym, zimnym holu firmy-molocha.
– Żebyś nie wyśnił! – przestrzegła go jedna z koleżanek, obryta we wszelkich pracowniczo-prawnych nowinkach. Śmiał się w duchu, że jej codzienną lekturą jest dziennik ustaw i nowelizacje prawa pracy.
Koszmar miewał różne odcienie – czasem zmieniał się rozkład wyposażenia „sali sprzedażnej”, przypominając wyzute z ciepła i kameralności hipermarkety. Sadzali go za kasą, przy której kłębiła się już kolejka klientów z zagraconymi towarami wózkami.
Krzepiła go myśl, że w ostatnim śnie podniósł bunt w wiernopoddańczej postawie załogi. Niecierpliwie czekał na kolejny odcinek sagi o mocnym liftingu zakładu.
Zakładu, którego największą wartością byli…klienci. Zwierzający mu się czasem jak barmanowi przy kontuarze, a nawet spowiednikowi w konfesjonale. Płacząc, dzielili się smutkiem po stracie najbliższych, chwalili się sukcesami dzieci i wnuków. Stały bywalec przekonywał go ostatnio o wyższości Garinchy nad Maradoną oraz szachów nad futbolem.