Chyba nigdy wcześniej hasło: „Piłka nożna wraca do domu” nie miało tak wielkiej mocy. Ojczyzna futbolu wzięła wszystko! Kluby angielskie obstawiły bowiem wszystkie miejsca przeznaczone dla finalistów europejskich pucharów, co nie udało się nawet Hiszpanom w latach ich absolutnej dominacji. Potwierdza się, że Premier League ma najsilniejszą i najszerszą czołówkę.

Derby Londynu po raz pierwszy odbyły się w Azerbejdżanie. Wiadomo, że miejsce finału Ligi Europy znane było dużo wcześniej, natomiast los sprawił, że przed meczem rządziła polityka. Oto bowiem zagrać nie mógł pomocnik Arsenalu Henrik Mchitarjan, który jest Armeńczykiem. Jego ojczyznę i Azerbejdżan toczy bardzo poważny konflikt. Władze jednego kraju nie wpuszczają na swój teren obywateli drugiego. Mchitarjanowi odmówiono wizy, zresztą w obawie o swoje bezpieczeństwo, gracz Kanonierów i tak pozostałby w domu. Ciekawe, jaki wpływ to zamieszanie miało na postawę jego kolegów.

Chelsea rozbiła Arsenal. Pierwsza połowa była przeciętna, na szczęście po przerwie obraz gry wypiękniał. Już kilka minut po wznowieniu The Blues objęli prowadzenie – w swoim stylu bramkę zdobył Olivier Giroud. Francuz to mistrz gry w powietrzu, doprawdy nie widziałem jeszcze przegranego przez niego pojedynku główkowego! Dodatkowym smaczkiem jest fakt, że Giroud to były zawodnik Arsenalu. A potem swój koncert zagrał Eden Hazard. Belg najpierw asystował przy golu Pedro, potem wykorzystał rzut karny, a następnie ustalił wynik na 4:1. Pomiędzy jego trafieniami przepiękną, ale tylko honorową, bramkę strzelił Alex Iwobi.

https://www.youtube.com/watch?v=FR_cF8MELvw

Ten finał zapamiętamy z jeszcze jednego powodu. Otóż był to ostatni mecz w karierze Petra Cecha. Legenda czeskiej piłki, jeden z absolutnie najwybitniejszych bramkarzy XXI wieku, nie będzie niestety dobrze wspominał pożegnania z boiskiem. Jego byli koledzy z Chelsea okazali się bezlitośni…

Niedawno pisałem na tych łamach o wzorowej reakcji Tottenhamu w momencie, gdy przegrywał z Ajaxem w rewanżowym meczu półfinału. Teraz Koguty znowu stanęły przed próbą…

Bo zaczęło się od trzęsienia ziemi. Jeszcze słychać było echa hymnu Ligi Mistrzów, jeszcze nie każdy przed telewizorem otworzył piwo, a już Mo Salah ustawiał piłkę na wapnie i sposobił się do wykonania rzutu karnego. Jak do tego doszło? A, no tak:

Ta sytuacja wywołała oczywiście gorącą dyskusję, decyzja arbitra podzieliła opinię publiczną. Moim zdaniem karny został słusznie podyktowany. A, że w drugiej minucie najważniejszego starcia sezonu? Nie ma takiego przepisu, który mówi: „w takich meczach nie gwiżdże się takich karnych”!

Egipcjanin szanse wykorzystał, po czym mecz – tu analogia z Hitchcockiem się kończy – raczej nie porywał. Na moment zrobiła to ta pani:

Liverpool kontrolował mecz, a Tottenhamu nie stać było na odwrócenie jego losów. Eriksen był niedokładny, Son mało konkretny. Harry’ego Kane’a jakby w ogóle nie było, do czego na pewno przyczyniła się kontuzja, z którą Anglik walczył, by zdążyć na finał. Jeśli już londyńczycy zagrozili, to bezbłędny w bramce The Reds był Allison. Wynik ustalił superbohater rewanżu z Barceloną, Divock Origi.

Finał Ligi Mistrzów AD 2019 raczej nie przejdzie do historii, nawet pomimo jego niecodziennego początku. Z całą pewnością za to ta fascynująca edycja będzie bardzo długo pamiętana!