„Walencik mnie wciąga…” – pisze Szczęsny Wroński o nowym albumie radzyniaka, zatem zobaczmy czym wciągnął aktora Piwnicy pod Baranami Tupnięć dotyk łaskawy.

 

Sławomira Walencika Tupnięć dotyk łaskawy…

Gdy przeczytałem ten tytuł, pomyślałem sobie, że niczego mi już więcej do szczęścia nie potrzeba. Nagle zobaczyłem siebie unoszącego się lekko nad ziemią. Moje stopy, raz w butach, raz boso wybijały takt odpychając się to od mięciutkiej murawy, to od szorstkiego asfaltu. Ciało obracało się ciekawsko na wszystkie strony i ku mojemu zdziwieniu byłem w stanie znaleźć się wszędzie. Jak nieco oprzytomniałem i siadłem przy biurku, uświadomiłem sobie, że w istocie nie wydarzyło się nic niezwykłego. Po prostu tak działa tytuł książki, forma, która jak mantra otwiera niewidzialne drzwi i prowadzi do zupełnie dziewiczych pomieszczeń. Treść jest przecież wszędzie, lecz niewiele znaczy, gdy nie odnajdzie się w swojej formie, poprzez którą może się ucieleśnić i wypowiedzieć. To tak jakby stanęła przede mną twoja dusza, być może odczułbym jej obecność, ale nie mógłbym spojrzeć jej w oczy, dotknąć ramienia, by wskazać coś na naszej wspólnej drodze lub usłyszeć stukot kroków zbliżający się, oddalający we własnym, niepowtarzalnym rytmie.

Tupnięć dotyk łaskawy… Spróbujmy to rozebrać, niech to łaskawe państwo się na chwilę uspokoi, ustateczni i podda intelektualnej obróbce… Ale nie, ono się wyrywa, podskakuje subtelnie, wywija swoiste figury, jakby chciało mi powiedzieć – jestem tupnięciem radosnego bycia, chłonę każdy dotyk i go obłaskawiam. W orbitę mojego orzeźwiającego rytuału wciągam i siebie i ciebie. Przecież każde tupnięcie może przerodzić się w groźbę, w agresję, ale dotyk łaskawy wprowadza w krainę łagodności, otwiera nieskończone przestrzenie, gdzie można poczuć się bezpiecznie i wyznać również to, co cię boli, uwiera, domaga się dopełnienia, spełnienia, przekreślenia.

Tak oto księga Sławomira Walencika otwiera się przede mną. Do wędrówki poprzez krainę naszej wspólnej wyobraźni zapraszają i słowa i kreski. Słowa znaczą, a kreski wyznaczają. Kto wie, czy nie są ważniejsze od słów, albo przynajmniej równoważne. Kreski dyskretne i otwierające, poszukujące klucza do uobecnienia się słowa, które z reguły oporne, wyrywa się próbie naszego skonkretyzowania i postawienia na baczność, do raportu. Ale czy ono zostało stworzone dla nas, czy to my jesteśmy jego sługami?

Walencik mnie wciąga, idę za nim strona po stronie, kraina po krainie; czytam, patrzę, wypatruję jakiegoś tajemnego znaku, bo nabieram pewności, że to nie jest zwykła wędrówka, bo też księga niezwykła. To przecież nie czytanie, ale taniec, jakiś dotychczas nieznany mi rytuał – odświeżający, prowokujący i sycący. Gdy nagle zjawiają się Tematy poważne, wtedy mój ruch, mój taniec tężeje, jakby zbliża się do kresu, potem nagle jakieś słowo, sylaba, litera wyrywają mnie z tej niemocy i znowu odrywam się od ziemi, by pląsać, śpiewać, kreślić w powietrzu jakieś znaki, których do końca nie rozumiem, ale rozszyfrowuję je stopami tupiącymi w kulę ziemską i opuszkami palców głaszczącymi kosmos. Tutaj w naturalny sposób sąsiadują z sobą i patos i prostota; chciałoby się uronić łzę, napisać odę, zakrzyknąć w zdumieniu i przygarnąć Ciebie, który jesteś gdzieś blisko, nie zastanawiając się dlaczego…

A może dlatego, że jestem, że jesteś, a to wielka radość wyrażona w wiankach słów, w narastających girlandach kresek. Tutaj rytmy plączą się i przenikają. Jak w teatrze utkanym z kolorowej mgły budują się interakcje na wszystkich możliwych poziomach i pionach… Kawałki wyrwanych z pamięci obrazów, ciepłe gesty, tajemnicze miny, pozy, wyznania, fikołki… Płyną przestrzenną prozą, skondensowaną liryką, intelektem, uczuciem i rozedrganym ciałem, które nie znosi statyki, albowiem nasze życie to nieustanny, twórczy korowód dopominający się o zrozumienie i zauważenie; węszący za ludzką rozmową i wymianą darów, szczególnie na tych orbitach, których nie da się dookreślić, a można jedynie wytańczyć, wykaligrafować ciałem… Ta Walencikowa, słowno-kreskowa akcja na przemian olśniewa i boli, niesie jednak ukojenie i niedosyt poznawczy z dopiskiem da capo al fine… To swoista, wibrująca magma, która w zetknięciu z wrażliwością czytającego uczestnika, uosabia się w nim i zachęca do poważnej, wyzwalającej zabawy.

Autor kreśli:

Wszystko co nad NIC zachowam… Wszystko co pod NIC zachowam… Nic też zachowam bo to NIC jest zawsze CZYmś… Jest pustą ale elipsą, jest pustym ale kołem, jest też pustym ale kwadratem i … Z doklejoną nad i pod treścią, pamięcią, poznaniem, zagadką i zapomnieniem… Zapomnieniem w i gdzieś… Zapomnieniem w pustce i jej granicy, kolistych drogach do Ciebie i wszechświata…

Ten interdyscyplinarny, zawarty między okładkami książki, performance Sławomira Walencika to unikatowa poezja zrodzona z ciała, wyzwolona poprzez słowo i bratającą się z nim kreskę, co nie otwiera i nie zamyka…

Po prostu jest. Przynosi nam energię i zachęca do zbawczego treningu.

 

Szczęsny Wroński

 

Szczęsny Wroński – szef Teatru Promocji Poezji. Kierownik literacki i organizacyjny oraz wiceprezes Stowarzyszenia Dialog. Członek Stowarzyszenia Teatr Atelier – Kraków. Członek Zrzeszenia Artystycznego „ZA”. Był członkiem Związku Literatów Polskich w latach (1999–2009), w tym prezesem Krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich (2005–2009). Z funkcji prezesa i z uczestnictwa w Związku zrezygnował w geście protestu przeciw uwikłaniom większości członków Prezydium Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich we współpracę z tajnymi służbami PRL.

Redaktor almanachów i książek. Publikował w prasie literackiej: m.in. w Życiu Literackim, Studencie, Przemianach, Ikarze, Trwaniu, Suplemencie, miesięczniku Kraków, Nieznanym Świecie oraz w antologiach i almanachach.