Silne mrozy przywitały nowy 1544 rok, który miał się okazać przełomowym dla młodego króla i jego nowej faworyty Barbary z Radziwiłłów. Na razie jednak młodzi kochankowie bawili się beztrosko w drewnianym zameczku w Olicie i jego okolicach.

Olita była położona w samym środku puszczy, niedaleko Wilna i w znacznej odległości od Gieranonów. Młody Jagiellon robił wszystko, aby jeszcze bardziej oczarować Barbarę, bardziej jej się przypodobać i rozkochać ją w sobie. Ona zaś coraz bardziej nad nim panowała i przywiązywała go do siebie. Odosobniona Olita była więc dla młodych kochanków wymarzonym miejscem miłosnych uniesień.

W pierwsze dni stycznia wielki książę litewski zarządził kulig po okolicznych lasach. Czworo sań ciągniętych przez dorodne konie pędziło szybko utartym traktem pokrytym grubą warstwą śniegu. Na samym końcu jechali obaj Radziwiłłowie, tuż przed nimi Dowojno i Kieżgajło, a tych wyprzedzał Lasota i Tarło. Na przedzie zaś, w znacznej odległości od Radziwiłłów i dworzan, sunęły okryte olbrzymim futrem z białego niedźwiedzia sanie zakochanej pary.

-I jak ci się pani podoba? – Zapytał August, który od jakiegoś czasu patrzył na zachwycone widokiem ośnieżonych drzew oblicze Barbary. Ona zaś spojrzała na niego i cicho wyszeptała.

-Panie, pozwól bliżej – i gdy tylko książę nachylił się ku niej, ucałowała go w usta. Wtedy on objął ją mocno i całował pożądliwie. W pewnym momencie Barbara, nie mogąc złapać oddechu, wyrwała się z jego objęć i łagodnie skarciła.

-Panie, tchu mi brakuje – i gwałtownie połykała powietrze.

-Wybacz mi pani – rzekł zadowolony – ale nie mogłem się powstrzymać.

-Nic się przecież nie stało, panie – uspokoiła go zaraz.

-Już tyle razy mówiłem, żebyś mówiła mi August!

-Ależ panie. A co oni tam z tyłu pomyślą?

-Widziałaś pani, że twoi bracia pozakładali takie czapy, że nawet niedźwiedzia by nie usłyszeli. Przy nich… – nie dokończył jednak, gdyż konie ciągnące sanie gwałtownie zatrzymały się, stając dęba. Siedzący przed nimi woźnica drżał zaś ze strachu. – Co jest! – krzyknął do niego August i teraz ujrzał przed saniami stojącego na środku drogi olbrzymiego, czarnego niedźwiedzia. Zwierzę przyglądało się przez chwilę zaspanym wzrokiem, po czym cicho ryknęło.

– Gdzie jeźdźcy?! – Pytał sam siebie August, po czym spojrzał na przerażoną Barbarę, zesztywniałą ze strachu.

– Nie mam żadnej broni – zwrócił się do niej zdenerwowany śmiertelnym zagrożeniem. W tym momencie niedźwiedź, który znajdował się po stronie wojewodziny trockiej, ruszył niemrawo w kierunku sań. August szybko ocenił sytuację i odruchowo chwycił mały bagnecik, który miał przypięty do pasa i zamierzył się nim na zwierza. Niedźwiedź jednak nie atakował, tylko przeszedł obok sań, a będąc bardzo rozespany wydał z siebie kilka gniewnych pomruków i zniknął między drzewami po drugiej stronie drogi. Na śniegu pozostały jedynie ślady jego olbrzymich łap.

-Jejku! Ale olbrzym! – zawołała Barbara odzyskując głos.

-Dziwna to rzecz, że niedźwiedź o tej porze chadza po lesie – zdziwił się August. – Coś go zerwało albo też głodny być musi. – Tu klepnął woźnicę w ramię i rozkazał. – Jedziemy, jedziemy! – Woźnica jednak wciąż był przerażony i pobladły. W końcu odwrócił się do księcia i na wpół przytomnie wysapał.

-Panie! Panie! Niedźwiedź! Bolszyj niedźwiedź!

-Już przecież poszedł – rzekł nerwowo August i w tym momencie poczuł jakiś nieprzyjemny zapach. – Co tu tak śmierdzi?

-To… to. To ja panie – przyznał się woźnica.

-Jedź już! – I książęcy sługa posłusznie odwrócił się w stronę koni, ale ręce, w których trzymał lejce, wciąż mu drżały.

-Jedziemy, bo niedźwiedź może wrócić! – postraszył go kniaź. Woźnica od razu doszedł do siebie i ostro ruszył z miejsca, cały czas poganiając konie batem.

-Wystraszyłaś się pani? – zapytał troskliwie i przytulił ja mocno do siebie.

-W życiu nie widziałam tak wielkiego niedźwiedzia.

-Nie bój się pani. Nie oddałbym cię tak łatwo w jego łapy – i wskazał na swój mały bagnecik.

-Wasza książęca mość nawet na kulig chadza z bronią.

-Przecież rzekłam ci pani, że jak nikt nie słyszy, to mów mi August.

-Ale woźnica?

-Wierz mi pani – po czym uśmiechnął się do niej i poprawił – Barbaro. On już do wieczora będzie słyszał tylko ryk niedźwiedzia. – W tym samym momencie sanie niespodziewanie gwałtownie podskoczyły w górę, tak że wojewodzina omal nie wypadła. – Człowieku! Pohamuj nieco, bo wypadniemy z sań! – krzyknął August i woźnica od razu zwolnił.

-Panie…

-Co ci rzekłem? – zwrócił jej uwagę. Wtedy Barbara nieśmiało przemówiła.

-August – i policzki zapłonęły jej rumieńcem. – Nie wiesz, jaką mi sprawiłeś radość tym przejazdem. Chcę coś pa… – i omal nie ugryzła się w język, bo znów chciała powiedzieć, panie. – Auguście, chcę ci powiedzieć – i gdy książę nachylił się ku niej, wyznała – miłuję cię Auguście – i pocałowała go w policzek. On zaś patrzył na nią przez chwilę szczęśliwym wzrokiem, a potem zaczął ją całować.
Tymczasem sanie dworzan i znajdujących się na końcu orszaku Radziwiłłów, zdołały dogonić jadącą na przedzie parę.

-Ale się wystraszyłem – zaczął Mikołaj Rudy.

-Panie bracie, ileż jeszcze chcesz mówić o tym niedźwiedziu! – Odparł nerwowo Czarny i podniósł swoją czapę do góry, która mu nieco przysłaniała oczy.

-Gdy tak patrzę na naszą siostrę i kniazia, to mi na nowo ochota do żeniaczki przychodzi.

-Przecie jużeś ożeniony, panie bracie.

-Ale radbym się jeszcze raz ożenić, tylko że już z inną.

-Mnie tam do żeniaczki nie spieszno – rzekł poważnie Czarny. Rudemu zaś zebrało się na żarty i wspomnienia.

-Nie dziwota, bo kilka lat temu nie wyszło ci to miłowanie.

-Nie wiem o czym mówisz, bracie? – zdał zdziwionego Czarny.

-Nie pamiętasz bracie, jak chciałeś się topić w jeziorze przez jedną białogłowę, która poszła za Bilewicza?

-Dawne to były czasy. Młody byłem i głupi. A ona poszła nie za Bilewicza, tylko za Juszkiewicza – odciął się Czarny i postanowił zrewanżować się stryjecznemu bratu. – A pamiętasz panie bracie, jak chciałeś iść do klasztoru, bo tak bardzo zapragnąłeś jednej chłopki? – Rudy zawstydził się na to wspomnienie, ale widząc złośliwy uśmiech Czarnego postanowił tego nie okazywać i odparł.

-Do dzisiaj jej żałuję, bo urodziwszej nad nią nie było niewiasty. Szkoda tylko, że nie była ze szlachty, tak jak my. – W tym momencie Czarnego ogarnęła złość i naskoczył na Rudego.

-My tytuł książęcy mieliśmy i nie równać się z nami prostej szlachcie! – Tu spojrzał gniewnie na Rudego i dodał. – Ty panie bracie nie zamyślaj o pierdołach, a pomyśl lepiej o tym, aby urzędy dostać od kniazia, bo obiecał, a nie daje.

-Jak już zostanie sam, bez ojca, to wtedy nas obdaruje urzędami.

-A wiadomo to, kiedy nasz stary kniaź Zygmunt zemrze? – rzekł żałośnie Czarny, po czym zażartował. – O ile on kiedyś zemrze.

-Zapewne już niedługo.

-Tylko, że zanim to się stanie, to nasza siostra znudzi się młodemu kniaziowi, tak jak to było z poprzednimi. Teraz trzeba korzystać i to szybko, panie bracie. – Na to Rudy tylko mu przytaknął i słuchał go dalej.
Wkrótce uczestnicy zimowej przejażdżki stanęli przed niewielkim drewnianym dworkiem myśliwskim. Tuż przed tym budynkiem znajdowała się ulepiona ze śniegu znacznej wielkości brama z dwiema wieżyczkami. Cała ta śnieżna budowla dla lepszego efektu została polana wodą, tak że pokryła się lodową powłoką. Widok był wspaniały.

-Wiem Barbaro, że uwielbiasz zimę i dlatego pomyślałem, że miła ci będzie taka rzecz.

-Dziękuję ci panie! – zawołała zachwycona niespodzianką Barbara. Zaraz jednak poprawiła się, przypominając sobie o obietnicy danej księciu. – Doprawdy to dla mnie, Auguście?

-Jak widzisz – przytaknął, a Barbara słodko go ucałowała. – Jeszcze raz mnie pocałuj.

-Później, później! – i podbiegła szybko do lodowej bramy, aby dotknąć tego prawdziwego arcydzieła. – Nie wiem, jak ci dziękować. – Mówiła ciesząc oczy tym śnieżnym cudem, jakiego jeszcze nigdy nie widziała.

Chwilę później obok wielkiego księcia pojawił się Lasota i z zadowoleniem oznajmił.

-Panie. Ognisko już gotowe.

-To dobrze – odparł zadowolony – czas coś zjeść, bośmy wszyscy wielce głodni.

Wkrótce też przy dużym ognisku zasiedli wszyscy uczestnicy kuligu. August siedział na małym krześle mając przy sobie Barbarę i jej braci Radziwiłłów, zaś naprzeciwko zasiedli jego dworzanie. Wszyscy z wielkim apetytem zjadali opiekane nad ogniskiem mięso, popijając go obficie węgierskim winem

-Wielce dzisiaj zmarzłem, ale od razu się rozgrzałem, gdy zobaczyłem tego niedźwiedzia. – Przypomniał Czarny i szybko odrywał kęsy przypieczonej dziczyzny.

-Przecież masz bracie jeszcze niedopieczone to mięso! – zwrócił mu uwagę Rudy.

-Z jednej strony niedopieczone, a z drugiej spalone na popiół – odparł niezrażony tą uwagą i szybko pochłaniał swoją porcję ku radości zgromadzonych przy ognisku.

-Panie, słudzy zbierając rankiem śnieg na tę śnieżną bramę natrafili na niedźwiedzia, którego musieli przepędzić, aby nie popsuł tego, co z takim trudem zbudowano. – Poinformował Lasota i raz jeszcze z uznaniem popatrzył na okazałą śnieżną budowlę.

-Musiał to być ten sam, który wszedł nam na drogę. – Uznał August, a po chwili zwrócił się do swego zaufanego dworzanina i osobistego sekretarza. – Pamiętasz Lasota co mówiłeś o miłowaniu, gdy dojeżdżaliśmy do Grodna?

-Pamiętam tylko, do kogo mi panie radziłeś uderzać w konkury – odparł i popatrzył na wojewodzinę trocką. August od razu przypomniał sobie tę rozmowę, kiedy to chciał żenić Lasotę z nieznaną mu wówczas wdową po Gasztołdzie.

-Pamiętam Lasota, jako i pamiętam o twoich zasługach – rzekł znacząco. Następnie zwrócił się do Radziwiłłów, którzy spoglądali po sobie, nie rozumiejąc nic z tej rozmowy. – O waszych panowie zasługach też pamiętam. – Wtedy oni pochwycili puchary i wykrzyknęli jeden po drugim.

-Vivat wielki kniaź!

-To jeszcze rzeknę, że teraz inaczej patrzę na pewne sprawy – i spojrzał na Barbarę – jako i na samo miłowanie. Wielce jestem ciekaw Lasota – zwrócił się ponownie do dworzanina, który siedział zamyślony – czemu to nie patrzysz pożądliwie na białogłowy. Czyżbyś się ich bał? – Na te słowa otoczenie wybuchło gromkim śmiechem.

-To wiem – zaczął z powagą Lasota – że lepiej nie patrzeć pożądliwie na to, czego mieć nie można. A ja różne rzeczy widziałem i słyszałem. Spotykałem ludzi, którzy z powodu miłowania zapominali o wszystkim, a nawet śmierć przyzywali do siebie.

-Coś mi się widzi, że się chyba trochę spiłeś Lasota. Cóżeś ty widział, skoro jeszcze się do żadnej niewiasty nie zbliżyłeś – zakpił książę i wszyscy, oprócz Lasoty, znowu się roześmiali.

-Widziałem panie coś, czego nigdy nie zapomnę i to jedno zdarzenie mi wystarczy – odparł smutnym głosem dworzanin.

-Zatem nam opowiedz, bośmy wielce ciekawi, cóżeś takowego widział? A może ty widziałeś jakiegoś rozmiłowanego niedźwiedzia? – zakpił znowu August, ku radości siedzących przy ognisku.

-Niedźwiedź też miłuje na swój sposób.

-Lasota, dostaniesz czerwonego, tylko opowiedz – nalegał Jagiellon.

-Wybacz mi panie, ale nawet dla dziesięciu czerwonych tego nie opowiem. – I już miał odejść od ogniska, gdy usłyszał.

-A jeśli ja poproszę, to opowiesz dla mnie, panie sekretarzu? – zapytała Barbara.

-Dla ciebie pani opowiem. – Następnie dołożył parę drewien do ognia i zaczął przywoływać wspomnienia. – Nie mówię tego nikomu, bo to opowieść o moich rodzicielach.

-Tylko mówcie głośniej – przerwał mu Czarny.

-Myjcie sobie uszy, panie bracie, bo my słyszymy – wtrąciła się Barbara. Wówczas Czarnego ogarnęła taka wściekłość, że postanowił odegrać się kiedyś na wojewodzinie. Teraz jednak, tak jak pozostali, słuchał opowiadania Lasoty, który grzebiąc w ogniu, zaczął mówić nieco głośniej.

-Miałem jedenaście lat, kiedy moja pani matka zaczęła ciężko chorować. Przed tą chorobą nie było bardziej szczęśliwego dziecięcia ode mnie, bo też nigdy nie widziałem, aby ludzie tak się miłowali jak mój czcigodny ojciec i pani matka. Wszyscy tak twierdzili, którzy do nas przyjeżdżali. Pech chciał, że po drugim połogu pani matka wielce zachorowała, a nowonarodzony brat żył tylko trzy dni. – Tu Lasota przerwał na chwilę, przywołując w pamięci dawne wspomnienia z rodzinnego Łopiennika. – Moja pani matka chorowała przez kilka niedziel, a ojciec czuwał przy niej dniem i nocą. We dnie siedział przy niej, a nocami się modlił. O mnie wtedy prawie zapomniał. W końcu pani matka oddała ducha. – Rzekł dworzanin, a w jego oczach pojawiły się łzy. Zapanowała dłuższa cisza, po czym opowiadający opanował wzruszenie i mówił dalej. – Ojciec płakał, a właściwie to wył przez całą noc. Potem przez cały dzień nie dopuszczał nikogo do ciała pani matki, nawet i mnie zabronił. Drugiego dnia, gdy nasz sługa otworzył drzwi, leżał omdlały obok pani matki. Najgorsze męki przeżyłem na pogrzebie. Nie zapomnę tego, gdy czcigodny ojciec pochylił się nad grobem, kiedy trumna była już w dole i wyciągając rękę wołał: Nie zostawiaj mnie samego. – Po tych słowach zapanowała dłuższa cisza. W końcu Lasota zebrał się, aby dokończyć swoją opowieść. – Całą noc siedział przy grobie pani matki, a ja z nim. Mijały dni, a ojciec nic nie jadł, tylko przesiadywał przy grobie albo w kościele. W końcu mi rozkazał, żebym modlił się o to, aby śmierć po niego przyszła, ale ja modliłem się, żeby śmierć nie przychodziła. Nie minął nawet rok, gdy hospodar mołdawski najechał Pokucie i ojciec pojechał na wojnę, aby tam szukać śmierci. Zanim wyjechał zapowiedział mi, żebym baczył na grób pani matki i zawsze o niej pamiętał. Potem doniesiono mi, że pod Obertynem ojciec wyrwał się do przodu i jako pierwszy wpadł do obozu wroga. Tam też znalazł śmierć. Szczęśliwy los sprawił, że dowiedział się o mnie pan hetman Tarnowski i wziął mnie do siebie na dwór.

-Wielce to smutna opowieść – przemówił August. Następnie zbliżył się do Lasoty i poklepał go po ramieniu mówiąc. – Napij się wina i nie myśl o tamtym. – Po tej opowieści zaczęto szykować się do drogi i w niedługim czasie czwórka oświetlonych pochodniami sań powróciła do Olity.