Do Warszawy przyjechał w 1954 roku. I został siedemdziesiąt lat, do końca życia.
Kiedy był jeszcze regularnym członkiem sztabu szkoleniowego, zawsze dostawał najgłośniejszą owację od publiki zgromadzonej na Stadionie Wojska Polskiego, przy okazji przedstawiania przez spikera piłkarzy i trenerów Legii przed kolejnymi meczami. Lucjan Brychczy to największa legenda warszawskiego klubu.
Najpierw zapisał piękną kartę jako piłkarz, spędzając w drużynie dziewiętnaście sezonów. Jest czterokrotnym mistrzem Polski. Łączył dwie wielkie Legie: tę z połowy lat pięćdziesiątych oraz późniejszą z przełomu sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Prawie całą dorosłą karierę grał w reprezentacji Polski. Piętnaście lat! A to wszystko dlatego, że był ofensywnym piłkarzem totalnym.
No bo tak: Kici („mały” po węgiersku; tak nazwał Brychczego trener Janos Steiner, odnosząc się do mikrego wzrostu zawodnika) był wybitnym snajperem. Więcej od niego goli w historii polskiej ligi strzelił tylko Ernest Pohl. Szkoda, że Pan Lucjan nie przedłużył kariery o choćby pół roku (a mógł), bo wtedy najpewniej wyprzedziłby legendarnego zabrzańskiego bombardiera.
Brychczy był przy tym piłkarzem obdarzonym brazylijską techniką. Wielu twierdzi, że to w ogóle najlepszy pod tym względem zawodnik w dziejach polskiego futbolu. Nasza odpowiedź na Garrinchę! Wystarczy zapytać bramkarzy Legii, których będący po sześćdziesiątce trener brał w obroty podczas zajęć. Ustawiał piłkę i kopał gdzie chciał, a bezradni Szamotulski czy Boruc klęli na czym świat stoi, co rusz wyciągając futbolówkę z siatki.
A kiedy z upływem lat szybkość spadała, rozwijała się w zamian wyobraźnia. Lucjan Brychczy znakomicie rozgrywał i asystował przy golach kolegów.
W Polsce Ludowej władze trzymały zawodników w kraju, poza bardzo nielicznymi wyjątkami nie pozwalając wyjeżdżać na zachód. Wiele narosło mitów dotyczących zainteresowania największych klubów polskimi piłkarzami. Real Madryt chciał Lucjana Brychczego, i to z pewnością przesadą nie było. Podobnie w przypadkach Lubańskiego i Deyny parę lat później.
Po zakończeniu kariery Brychczy przez pięćdziesiąt lat był członkiem sztabu szkoleniowego Legii. Kilka razy awaryjnie obejmował zespół jako pierwszy trener, ale zawsze wolał być z boku, podpowiadać piłkarzom. A ci, świadomi klasy piłkarskiej i boiskowego obycia Kiciego, słuchali go bez sprzeciwu. Pan Lucjan zawsze podkreślał, że on nie jest od krzyków, a od radzenia i uczenia.
Ślązak z pochodzenia, warszawiak najpierw z konieczności, potem z miłości. Lucjan Brychczy zmarł w wieku dziewięćdziesięciu lat.
Ps. Znalazłem stary autograf Pana Lucjana!
*Lucjan Brychczy do Franciszka Smudy, który opowiadał, jak „z Panem Lucjanem w Legii grali”