Mamy ciekawą grupę w Lidze Narodów. Szkocja, która po euforii w eliminacjach została brutalnie sprowadzona na ziemię mistrzostwami Europy. Chorwacja, podwójny medalista ostatnich mundiali, rozczarowujący w kontynentalnych turniejach. Oraz Portugalia, zatrzymana w ćwierćfinale przez Francję. Biało-Czerwoni uzupełniają zestaw drużyn pozbawionych dobrych wspomnień z czerwca i lipca.
Z jednej strony Polska jeszcze na Hampden w Glasgow nie przegrała, ale z drugiej od czterdziestu czterech lat nie potrafiła pokonać Szkotów, niezależnie od areny. Gdy mecz dobiegał końca wydawało się, że obie serie będą kontynuowane. Stanęło w końcu na jednej – ale po kolei.
Polacy, jak nie mają w zwyczaju, dobrze zaczęli. Urbański aktywnie powalczył w odbiorze, Lewandowski rozsądnie przytrzymał i rozegrał, a Szymański ułożył na lewej i walnął z daleka. Wyszło bardzo ładnie i, co ważniejsze, skutecznie. Michał Probierz zdecydował się na odważne ustawienie bez klasycznego defensywnego pomocnika (tę rolę na papierze pełnił Piotr Zieliński). I chociaż dalsza część pierwszej połowy nie obfitowała w bramkowe okazje (z obu stron), to dało się zauważyć, że Polska ten mecz kontroluje. Nie grając porywająco, ale solidnie (poza kilkoma „wylewami” Jakuba Kiwiora). W drugiej połowie selekcjoner kilkoma zmianami wdrożył bezpieczniejszy system, a jednak kontrolę nad meczem drużyna straciła. Ale po kolei…
Taka sobie pierwsza połowa zmierzała do końca, kiedy błysnęli nasi stranieri: Piotr Zieliński świetnym podaniem uruchomił Nicolę Zalewskiego, który odważnie wbiegł w pole karne między rywalami. To się opłaciło, bo wolniejszy od gracza Romy okazał się Anthony Ralston i spóźnioną interwencją zamiast piłki, zagarnął nogę Polaka. Do rzutu karnego podszedł Robert Lewandowski, wykonał go jak człowiek i prowadziliśmy 2:0.
W przerwie gospodarze po raz tysięczny musieli chyba wysłuchać apelu Williama Wallace’a, bo na drugą połowę wyszli jak na wojnę. Kontaktowego gola strzelili natychmiast, a potem wytrwale szli po kolejne. Udało się jeszcze raz, kiedy trafił bodaj najlepszy na boisku Scott McTominay. Wypchnięty z Manchesteru United pomocnik Napoli pokazał swoim polskim odpowiednikom (Sliszowi, Piotrowskiemu, Moderowi), ile im jeszcze brakuje do statusu solidnego rozgrywającego w skali europejskiej.
Wspomnianą trójkę Probierz wprowadził w miejsce niewidocznego Piątka oraz zorientowanych ofensywnie pomocników Zielińskiego i Szymańskiego. Zabezpieczenie środka pola było tylko teoretyczne, bo Szkoci nadal napierali. Grali wyraźnie lepiej od Polaków. Chcieli wygrać… ale przegrali!
Na kolejną indywidualną szarżę porwał się bowiem Zalewski. Skrzydłowy, któremu brakuje liczb; piłkarz, który bywa bezradny w pojedynkach z silniejszymi fizycznie rywalami; ale też chłopak, który maksymalnie wykorzystuje swoje mocne strony. Jedną z nich jest drybling. Im bliżej bramki rywala, tym Zalewski bardziej ryzykuje. Teraz to Grant Hanley nie wytrzymał i kopnął Polaka w pobliżu linii końcowej. Na boisku nie było już Lewego, więc do jedenastki podszedł poszkodowany. Uderzył średnio. Angus Gunn go wyczuł, ale strzału nie obronił.
Zaczynamy dobrze, a już w niedzielę znowu mecz w gościach – tym razem z Chorwacją.