O uzależniającym pielgrzymowaniu, zalanej kwaterze, namiocie na dzwonnicy oraz o tym, że „pielgrzymka zrobi swoje” – z Martą i Piotrem Skowronami rozmawia Jakub Hapka.
Zdjęcia z pielgrzymkowych archiwów Piotra
J. H.: Na pewno pamiętacie okoliczności wyruszenia na swoją pierwszą pielgrzymkę
P.S.: Nasza pierwsza pielgrzymka to 2000 r. W Kościele był to rok jubileuszowy – to była główna zachęta. Nie byłem jeszcze zaangażowany w życie parafii, nie należałem do służby ołtarza. Dopiero po pielgrzymce to wszystko się zaczęło. Byłem wtedy zwykłym, niedzielnym parafianinem. Ktoś mnie pociągnął: może byś poszedł? Wybrałem się z dwoma kolegami w namiocie, trochę z ciekawości: co to jest? Wcześniej się z tym nie spotkałem
Wcześniej jako małe dziecko wyjeżdżałem rowerem na Międzyrzecką i machałem tym ogromnym grupom. Nigdy nie myślałem, żeby pójść. Wreszcie nadarzyła się okazja.
M.S.: Od dziecka należałam do Ruchu Światło-Życie. Pamiętam, że wróciłam z oazy z Kolembród. Koleżanka Emilka powiedziała, że idzie do Częstochowy. Szła już kolejny raz. Pomyślałam, że w tym jubileuszowym roku ja też spróbuję. Była z nami niezastąpiona siostra, Marysia Koczkodaj. Pani Maria wzięła mnie wtedy pod swoją opiekę. Powiedziała mi: „pójdziesz ze mną, ja się Tobą zaopiekuję. Niczego Ci nie zabraknie, będziemy spać u moich przyjaciół, u których nocuję już któryś konkretny rok z rzędu. Nie pchaj się w namiot w pierwszą pielgrzymkę. Zobacz tylko, jakie będą Twoje siły”. Pamiętam tą pielgrzymkę do dziś.
P.S.: Złapaliśmy bakcyla
M.S.: Tak już jest. Albo pójdziesz, złapiesz bakcyla i będziesz chodził zawsze albo po prostu uznasz, że to nie dla ciebie.
Co było takim najmocniejszym doświadczeniem?
P.S.: Kościół w drodze. Byłem wtedy niedzielnym parafianinem, za bardzo nie interesowałem się wtedy kościołem. Żyłem swoim życiem, bardziej szkołą. Kończyłem podstawówkę, szedłem do liceum.
Zobaczyłem Kościół od innej strony. To mnie jakoś zachwyciło. Kościół jako wspólnota, ludzie. Często w sytuacjach ekstremalnych, trudnych. I ta więź, relacje, które między nimi się pojawiają. To później zaowocowało wstąpieniem do służby liturgicznej, oazy, zaangażowaniem się w życie parafii. To ukierunkowało moje życie.
M.S.: Pamiętam ból fizyczny. Nie byłam tego nauczona. Wcześniej wiadomo – oazy. Człowiek był zmęczony, bo były regularne pory wstawania. Na oazie pobudka o 7.00 to był kosmos, a na pielgrzymce – 4.30, przy dobrych wiatrach – 5.00. To był hardkor. Kładąc się do spania, wiedziałam, że zamknę oczy i ja je za chwilę otworzę, noc tak szybko minie.
Trzeci dzień za Puławami to był zawsze dla mnie kryzys. Płacz, prośby do księdza, by łącznik mógł mnie przewieźć choć jeden etap, bo ja nie dam rady.
Pamiętam, że na pierwszej pielgrzymce nie przejechałam ani jednego kilometra. Byłam z tego dumna i wdzięczna księżom, że nie pozwolili mi jechać. Ten ból…nawet na wspomnienie jest odczuwalny w każdym calu.
A doświadczenia duchowe?
M.S.: Więź. Tworzy się fajny klimat. Jedna wielka rodzina w tej grupie. Można na siebie liczyć. Wiadomo, że dochodzi zmęczenie. W ludziach buzują wtedy wielkie emocje. Klimat pielgrzymkowy tak nas chwycił, że od 16 roku życia (z dwoma małymi przerwami) pielgrzymujemy cały czas.
P.S.: Pielgrzymka jest świetnym sprawdzianem samego siebie. Ile ja mam nerwów, ile drzemie we mnie emocji, dokąd wyznaczam granicę -ile wytrzymam, zniosę samego siebie. Ile mam cierpliwości do drugiego człowieka w tym upale, zmęczeniu. Różnie z tym bywało.
Czasem są takie dni, że człowiek wstanie z namiotu lewą nogą i nie chce, by ktokolwiek się do niego odzywał. Ten kryzys też jest potrzebny.
Jeszcze jedna rzecz zawsze mnie urzeka. Człowiek docenia szczegóły, drobiazgi.
Żyjemy w pędzie i jesteśmy wyrwani z tej codzienności, prozy życia. Spędzamy kilkanaście dni bez telefonu, nowinek technicznych, wieści ze świata. Doceniasz chłód ziemi, cień, jabłko, kawałek ciasta, którym cię poczęstują.
M.S.: Wodę, której nie lubisz pić na co dzień.
P. S.: Twoje potrzeby się zmieniają. Wystarczą te podstawowe: być najedzonym, umytym.
M.S.: Najważniejsze, to umyć się na pielgrzymce.
P.S.: Nie wybrzydzasz, nie masz na to siły
Wspomnieliście o ekstremalnych, krańcowych sytuacjach
P.S.: Historii jest mnóstwo. Poważne są związane z pogodą.
W 2001 bądź 2002 r. lało praktycznie przez całą pielgrzymkę. Dwa dni bez deszczu. Wstajesz- deszcz, idziesz cały dzień – deszcz, kładziesz się spać – deszcz. Nie ma szans wysuszyć. Pojawia się przygnębienie, ale w pewnym momencie jest już nam wszystko jedno. Człowiek jest tak przemoknięty, że nawet ten deszcz, te kałuże, rowy wody to dar od Boga.
2002, trąba powietrzna. Śpimy w Żyrzynie.
M.S.: Wszystkich nas przymusowo ewakuowano do kościoła. Nikt nie mógł spać w namiocie.
P.S.: To było w nocy z 4 na 5 sierpnia.
M.S.: Drugi nocleg, początek pielgrzymki. To była dość spora nawałnica. W ostatniej chwili zdecydowaliśmy się iść do kościoła. Spaliśmy tak jak śledzie, jeden koło drugiego w swoich śpiworach.
P.S.: Namioty poniszczone…
M.S.: Rano się budzę, a mój namiot owinięty na dzwonnicy kościoła. To był drugi dzień, dużo ludzi wtedy wróciło do domu, po tej nawałnicy. A ja zadzwoniłam do rodziców i powiedziałam: „Mamo, Tato, trzeba mi do wieczora dowieźć nowy namiot”. Rodzice przyjechali z nowym namiotem.
A krańcowe, w kontekście relacji międzyludzkich?
P.S.: Było parę spięć, zwłaszcza jeśli jesteś zaangażowany w grupie. Masz do wykonania konkretne zadanie. Najczęściej jest to związane z drugą osobą. Jeśli nie spełni Twoich oczekiwań, coś jest nie na czas albo ma do Ciebie jakieś pretensje – pojawiają się jakieś emocje, nerwy. Najlepiej jest to wyjaśnić to sobie w cztery oczy
M.S.: Od razu
P.S.: Najważniejsze – od ręki. Nie nieść tej złej atmosfery, tego spięcia na Jasną Górę. Tych momentów było zdecydowanie mniej. Więcej tych momentów i chwil, gdzie ta wspólnotowość, jedność, braterstwo dominowało.
Na trasie nie brakuje też zabawnych momentów
P.S.: 2007 lub 2008, wychodzi do nas cała wioska. Ojciec Tomasz Kowalik wskakuje nagle na ks. Krzysztofa Chacińskiego i…
M.S. …i obaj lądują w rowie (śmiech).
P.S.: Jest białe, czarne, białe czarne – bęc! Przed ludźmi. To grupę rozłożyło.
Popsułem na kwaterze grzejnik, zatopiłem całe piętro.
M.S.: …po remoncie
P.S.: Potem zostałem obwołany „hydraulikiem z Polski”. Było mi za gorąco, przykręciłem kaloryfer.
M.S.: W nocy budzi się o. Irek: „Piotrek, chyba się topię!”.
P.S.: Śniło mi się, że się topię. Patrzymy, wszystko jest w wodzie
M.S.: Był tam wieki, półtorametrowy misiek, które dopiero co urodzone dziecko dostało od przyjaciół, znajomych. Jak podnieśliśmy go do góry – cały kapiący wodą. Od tamtej pory tam nie nocujemy (śmiech)
P.S.: Moje słynne powitanie mieszkańców Baranowa. Idziemy przez Baranów drugiego dnia. Witamy Baranów! Później się poprawiłem, a tak naprawdę pogorszyłem: witamy mieszkańców Baranów! Od tamtej pory, jak tam wchodzimy, nie odzywam się. Oddaję mikrofon, bo mam traumę.
Pielgrzymujecie ponad 20 lat. Jaki jest „radzyniaków portret własny”?
P.S.: Na pielgrzymce pewne rzeczy są niezmienne. Schemat dnia jest powtarzalny. Liczebnie jest tendencja spadkowa. Zmienia się świat wokół nas, pielgrzymka w pewnym sensie stara się dostosować do tego świata ale na plus – technicznymi usprawnieniami itd. I to jest dobre
Pielgrzymka się odmładza. Idzie coraz więcej młodych osób. Gdy zaczynaliśmy, było ich mniej. Szło więcej osób w średnim i starszym wieku. W naszej grupie pozostało 10 osób – weteranów, które chodzi dwie, trzy dekady. Trzymają jeszcze trzon. Nowi pielgrzymi uczą się „dobrych praktyk”. Zmieniają się przewodnicy. Przewodnika trzeba zawsze wprowadzić. Każda grupa ma swój charyzmat, własne rytuały, wspaniałe tradycje, dobre przyzwyczajenia. Wiadomo, że pewne rzeczy trzeba usprawniać. Nie można też być takim skostniałym. Jest zmienność pokoleń, ale jedno zahacza o drugie. Jest ta wymiana doświadczeń.
M.S.: Ludzie różnie podchodzą do pielgrzymki, jeżeli chodzi o dobre wykorzystanie tego czasu. Dla niektórych jest to po prostu przygoda, wędrówka, sprawdzenie swoich możliwości. Dla innych są to po prostu rekolekcje w drodze. Nawet jeśli ktoś idzie czystko teoretycznie relaksacyjnie…
P.S.: Chociaż myślę, że takich osób jest mało
M.S.: …nawet jeśli ktoś taki się trafi, chociaż takich osób jest mało – pielgrzymka i tak swoje zrobi. Zostawi ten ślad
P.S.: Jedno zdanie
M.S.: Jedno słowo na konferencji. Coś, co cały dzień będzie ci siedziało w głowie i nad tym będziesz myślał. Będziesz z tego wyciągał wnioski. I tak to jest
Piotr wspomniał o rytuałach, zwyczajach dawnej grupy 15A, dziś 13-tki
P.S.: Od 10 lat „piętnastka” organizuje w Żyrzynie pogodne wieczory, przed apelem. Przyjeżdża na nie wielu gości pielgrzymkowych z Radzynia. To był pomysł ks. Mariusza Barana w 2010 r. Ks. Mariusz prowadził grupę sześć razy. To także takie zawiązanie wspólnoty.
M.S.: Rytuałem naszej grupy jest także to, że śpiewamy dużo starych pieśni maryjnych. Pamiętają je ludzie, którzy pielgrzymują już drugą, trzecią dekadę. Wyciągamy je ze skarbca. Nie są to cały czas „hopsanki, hasanki”.
P.S.: To duch maryjny. Nie zapominamy o tradycyjnych pieśniach. Przejęliśmy to od poprzedników, którzy nas wprowadzali. Marta także przez wiele lat posługiwała w służbie muzycznej. Teraz już posługuje w inny sposób.
W jaki?
M.S.: Kiedy zdrowie odmówiło posłuszeństwa i brak możliwości fizycznych, żeby iść na pielgrzymkę. A możliwości psychiczne i pragnienie było jak najbardziej za. Czuję się pozytywnie uzależniona od pielgrzymki, czekam na nią cały rok. Posługuję w „bazie” – zajmujemy się tam działaniami logistycznymi. Ogarniamy wszystko z góry. Pilnujemy, żeby wszystko sprawnie działało. Robimy znaczki, wypełniamy dokumenty
P.S.: To centrum, kierownictwo.
Ile osób liczy to gremium?
M.S.: Jest kierownik pielgrzymki, wicekierownik, ja i moja koleżanka Ada. Łącznie z nami jest służba techniczna. Pomaga w sprawach, związanych ze wszystkimi sprzętami. Naprawia zepsuty sprzęt.
Czy Twoja posługa kończy się z dniem 15 sierpnia?
M.S.: Przyjeżdżamy po pielgrzymce i jest tzw. rozpakowanie bazy. W ciągu roku także się spotykamy. Jak przebywasz razem, przez dwa tygodnie, też zawiązuje się wspólnota. Później pojawia się to pragnienie, aby się spotkać, porozmawiać, coś poplanować. Pomyśleć, co będzie w przyszłym roku. Jak będzie wyglądał plakat, jakie będzie hasło pielgrzymki, co nowego wprowadzić.
P.S.: Pielgrzymka w dużych grupach trwa tak naprawdę przez cały rok. Spotykamy się jako grupa 15A. Wrześniowe ognisko – to już też jest tradycja. Spotkanie opłatkowe, może na wiosnę. Triduum przedpielgrzymkowe – 3 dni, trzy msze św, które wprowadził ks. Arkadiusz Markowski, aktualny przewodnik. Jest ta łączność pielgrzymów w wielu grupach.
M.S.: To jest jedna rodzina, tego nie da się „wyrzucić”. Chyba że naprawdę pójdziesz raz i stwierdzisz, że to nie twój świat. Nasz młodszy syn był z nami raz na pielgrzymce i powiedział, że to w ogóle nie jest jego bajka. A starszy chodzi z nami, odkąd skończył 2,5 roku.
Za nami rok pandemii. Pielgrzymowanie nie odbywało się w tradycyjnej formie.
P.S.: Uczestniczyłem w pielgrzymce duchowej. Pojechałem tylko do Mirowa. Śpiewałem na samym wejściu na Jasną Górę.
Jak wyglądała ubiegłoroczna pielgrzymka?
M.S.: Odbywała się na zasadzie sztafety. Przekazywania sobie pałeczki dalej. 27 grup, w obu kolumnach: siedleckiej i bialskiej. Codziennie pielgrzymowała inna, 10-osobowa grupa. Łączone z dwóch – 5 osób z tej, 5 z drugiej. Chciano dać każdemu szansę.
P.S.: To były delegacje grup.
M.S.: Baza funkcjonowała normalnie. Byliśmy z tymi ludźmi, widzieliśmy jak przychodzą. Z kolejnymi dniami pielgrzymki ludzie wstawali w środku nocy, by na 6.00 być na mszy i szli cały dzień. Później w nocy znowu wracali.
Dochodzicie do celu pielgrzymki. Wchodzicie na wały, wstępujecie do kaplicy…
M.S.: W Częstochowie wszystko odchodzi – wszystkie rozterki.
Wzruszającym, kluczowym momentem jest lasek pojednania. Gdy widzi się szczyt Jasnej Góry człowiek klęczał i płakał, że dało się radę.
P.S.: To ogromne emocje – stanięcie sam na sam z Maryją, z Bogiem. Mimo, że jesteś we wspólnocie – jesteś wtedy sam. Szedłeś z konkretną intencją. Masz parę sekund, by spojrzeć Matce Boskiej w oczy, poprosić albo podziękować, chwilę pomilczeć.
M.S.: Dobrze jest mieć taką intencję. W momencie, kiedy się pojawia twój kryzys jest coś, na czym ci bardzo zależy, w jakiej intencji idziesz. Trzymasz się tego za wszelką cenę. Nie ma takiej opcji, że się poddaję, wracam. Jest coś, na czym mi bardzo zależy. Chcę to z Bożą pomocą osiągnąć. Chciałbym zrobić wszystko, żeby pomóc tej intencji. To jest twój imperatyw.
Jak zachęcilibyście tych, którzy się wahają?
M.S.: Jeżeli ktoś się zastanawia – czy iść czy nie iść, chciałabym, żeby dał sobie szansę. Jeżeli się przekona, nie spróbuje tego nowego doświadczenia, to nigdy nie będzie wiedział, co traci.
P.S.: Pozna siebie, pozbawiony stereotypów i „łatek” Kościół pielgrzymujący – trochę od kuchni, od dobrej strony. I pozwoli, by coś go tam „dziubnęło”. By dotknął go Bóg.
M.S.: Pozna swoich przyjaciół, bliskich
P.S.: Może ta pielgrzymka, na którą pójdzie zaowocuje kiedyś. Może będzie w takiej trudnej sytuacji życiowej, jakiegoś wyboru, decyzji, że ta pielgrzymka sprawi, że będzie łatwiej.
M.S.: Zapamiętane zdanie, słowo…
P.S. …odpowiednio ukierunkuje jego życie. Zbudowaliśmy nasze małżeństwo, rodzinę na pielgrzymce.
M. S.: Poszliśmy pierwszy raz, w tym samym roku, nie znając się.
P.S.: Może trochę z widzenia, ze szkoły. Śpiewaliśmy w jednym zespole. A potem szliśmy już praktycznie razem.
M.S.: Na pielgrzymce możesz poznać drugiego człowieka. Gdy szliśmy jako para, możesz poznać swojego narzeczonego, chłopaka w sytuacjach skrajnych.
Na pewno mocno kryzysowych
M.S.: Możesz się przekonać na co możesz liczyć. Jakie będą jego reakcje, czego się spodziewać.
P.S.: Rok, dwa lata temu z bratem muzycznym – Tomkiem wpadliśmy na pomysł, żeby powstało tableau – by zawisło gdzieś, w parafii Św. Trójcy. Udało mi się odtworzyć wszystkich przewodników, czyli rok po roku. Potem ten pomysł przepadł, ale to jest cały czas aktualne. Musimy zdobyć zdjęcia tych przewodników.
Druga sprawa – moim osobistym marzeniem jest książka. W tym roku pielgrzymka radzyńska wyjdzie z Radzynia czterdziesty raz. Byłyby tam wspomnienia pątników, którzy tworzyli tą grupę w latach 80-tych, 90 -tych. Rzucam hasło: zróbmy to! To jest mój apel do wszystkich.
Gdy rozmawialiśmy, wciąż trwały poszukiwania grającego na gitarze.
M.S.: Z jego brakiem wiąże się ciekawa historia. W 2006 r. nie mieliśmy gitarzysty. Wpadliśmy na pomysł, przez cały lipiec nagrywaliśmy podkłady. Kosztowało nas to bardzo dużo pracy. Wojciech Kwiatek i Wojciech Szabrański niesamowicie nam pomogli. Mieliśmy spisaną listę z numerkami pieśni, który podkład i od której sekundy. Ta płyta gdzieś jest. Nie chcielibyśmy jej szukać i odtwarzać.
P.S.: To było też nowe doświadczenie.
M.S.: Przemarsz siadał, idzie 15A. Inne grupy przez mikrofon pytały: „15A! Gdzie jest wasza gitara?” .W tubach była muzyka, a nie było gitary! Odpowiadaliśmy później: zostawiliśmy na bagażowym!